Sprawa jest na tyle poważna, ponieważ
nie są to jacyś tam zwykli uchodźcy, lecz w znacznej mierze bandyci dobrze wyszkoleni
w arkanach wojny. I właśnie w tym celu bardzo licznie do nas przybywają. Nie
możemy udawać, że tego nie wiemy i nie możemy wierzyć tym wszystkim kłamstwom o
biednych uchodźcach, skoro Prawda jest zupełnie inna. Tym ludziom płaci się spore
pieniądze, żeby przybyli do Europy (i nie tylko do niej) w celu rozpoczęcia wojny
religijnej, w celu usunięcia białej rasy z powierzchni Ziemi. To Jeszcze nie
wszystko, ponieważ „ktoś”, czyli ta cała zgraja możnych tego świata, co tak za
wszelką cenę dąży do wprowadzenia swojego (nie)rządu światowego i nowego
porządku świata (jeszcze większego bałaganu), postanowiła w tym celu posłużyć
się Islamistami. A kiedy bezmyślnie spełnią swoją rolę, to spotka ich taki sam
los jaki zgotowali swoim ofiarom.
.
No tak, bardzo nieciekawa dla nas perspektywa.
I chociaż nie wszyscy jesteśmy świadomi, że taki los w ogóle chcą nam zgotować,
to już słychać o wielu przypadkach zbrojenia się na własną rękę. Ludzie kupują
broń palną, nie tylko gazową, czasem i sami ją wytwarzają, tworzą grupy
bojowników, żeby na własną rękę bronić siebie i swoich najbliższych, gdyż doskonale
wiedzą, że ani na wojsko, a tym bardziej na policję liczyć nie będą mogli.
Skoro te służby wpuściły tę szarańczę, jaka rozlała się po całej Europie, to
nic dobrego dla nas to nie wróży.
Na dodatek sam papież także ma swój
niechlubny udział w odpowiednim urabianiu swoich owieczek w określonym celu.
Wszystkim swoim poddanym, religijnym wyznawcom wmawia konieczność jakiegoś
bzdurnego postępowania wobec uchodźców. Nie będziemy o tym się rozpisywać, ale
zgodnie ze słowami Ducha Świętego papież już nawiązał owocną współpracę nie
tylko z Islamistami, ale w ogóle z syjonistami. Właściwie, to nie ma się czemu
dziwić. Watykańscy kardynałowie to w większości mafia tych wszystkich od nowego
zniewolenia ludzkości, a sam Watykan to gniazdo satanistów.
No tak, nieciekawie to wygląda i można
odnieść wrażenie, że jesteśmy osaczeni z wszystkich stron i pozostawieni samym
sobie, gdyż Islamiści z zewnątrz, a przywódcy religijni i polityczni od
wewnątrz, jak przysłowiowy koń trojański. A skoro tak przedstawia się sytuacja,
to można dojść do wniosku, że naprawdę trzeba brać sprawy w swoje ręce i to jak
najszybciej. Nie ma na co dłużej czekać, lecz natychmiast podjąć działania, by
znaleźć rozwiązanie z pozycji siły.
Tylko niestety - jest to najgorsze rozwiązanie
jakie może być. Żadnej walki, ale sposobem - żeby wilk był syty i owca cała.
Sam Duch Święty ostrzega nas wyraźnie, że tej szarańczy, co dziesiątkami
milionów przedostała się do Europy, nie jesteśmy w stanie się przeciwstawić. Podkreśla
również i to, że wojny na tle religijnym są najbardziej krwawymi ze wszystkich.
Gdyby teraz do takiej doszło, to wszyscy byśmy się wzajemnie powyrzynali. Nikt
nie powstrzymałby tej potwornej rzezi. Świat Duchowy wie o tym doskonale, więc
z całą pewnością do tego koszmaru nie dopuści. A o tym również nas zapewnia
Duch Święty - Duchowy Opiekun Ziemi. I wielokrotnie nam powtarza, i ciągle nam
przypomina, że mamy się uzbroić - oczywiście, że tak - ale w wiarę i jeszcze
raz w wiarę. Nie ma dla nas lepszego ratunku, niż prawdziwa i mocna wiara w
pomoc i opiekę Świata Duchowego, a przede wszystkim i w to, że nastąpi
interwencja samego Pana Boga, gdyż nadszedł ku temu najwyższy czas. Nasz Ojciec
Niebieski Życie zawsze chroni, a tymi, co je odbierają, to jesteśmy my same i
my sami - my, ludzie. Nikt inny.
A taka wiara wcale nie jest
bezpodstawna. Przecież w nie tak odległej przeszłości już kilkakrotnie mogliśmy
się przekonać, że Duch Święty znów miał rację, kiedy mówił o potrzebie wiary w
to, że nic złego się nie wydarzy, gdy nadszedł tak pamiętny grudzień roku
2012-go, gdy wcześniej były rozgrywki piłkarskie w Polsce w ramach Mistrzostw Europy,
a następnie Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Już zapomnieliśmy o histerii
strachu, jaka wtedy wielu się udzieliła? A ile to było jeszcze innych punktów
zapalnych w różnych miejscach na Ziemi, jakie w każdej chwili mogły przerodzić
się w następną wojnę światową, lecz tym razem najtragiczniejszą ze wszystkich,
bo atomową?
I co? Może to my wspaniałomyślnie
uchroniliśmy całą ludzkość przed samozagładą? Nie, z całą pewnością nie my,
lecz właśnie Świat Ducha do tego nie dopuścił i cały czas przed ogromem
zniszczeń i śmierci skutecznie nas chroni. Ale niestety, w przeważającej większości
w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy. A ci władcy od nowego zniewolenia,
niepomni ostrzeżeń z Wysokości, jak ostatni głupcy zaślepieni żądzą panowania
nad wszystkimi, w dalszym ciągu nie są w stanie zaniechać swojego zła i ciągle
utrzymują świat na krawędzi wojny atomowej.
No a my, zamiast w tym przeszkodzić, to
wręcz odwrotnie. Pomagamy w utrzymaniu zagrożenia, jakie może przynieść rozpoczęcie
ogólnoświatowej katastrofy. I nie ma tutaj żadnego usprawiedliwienia dla nikogo
z nas. Smutne, ale prawdziwe. I tej Prawdzie trzeba odważne spojrzeć w oczy,
zgodzić się z nią i zastanowić, co można uczynić, aby ją zmienić. (Zabrzmiało
to trochę przewrotnie - zmienić Prawdę. Może lepiej stwierdzić - wydobyć z niej
następną Prawdę, mówiącą o potrzebie życia w pełnym pokoju).
Bo zastanówmy się przez chwilę. Jeśli
sami usuniemy to co nas dzieli, to wtedy straci rację bytu ten punkt zapalny,
jaki jest na styku Islamu i Chrześcijan. Przecież tak naprawdę, to wcale nie
jesteśmy chrześcijanami! To jest następne kłamstwo jakim nas karmią od wieków!
Jeśli mnie pamięć nie myli, to na lekcjach religii, jeszcze od podstawówki,
uczą nas o tym, że chrześcijaństwo opiera się na dogmacie o Trójcy Świętej. A
każdy dogmat jest niepodważalny i z nim się nie dyskutuje. (Czyli zupełnie jak
z rozkazem w wojsku czy policji - rozkaz, to rozkaz - trzeba być mu ślepo
posłusznym i go wykonać). Właściwie, to dogmaty są bardzo wygodne i przy każdej
okazji różne Kościoły chętnie nimi się bronią, i za nimi skrywają swoje liczne
słabości w wyjaśnianiu zawiłych dla nich zagadnień, jakie w rzeczywistości takimi
nie są. (Tyle tylko, że jeśli chce się na siłę coś wytłumaczyć, co nie jest
Prawdą, to nic dziwnego, że pojawiają się jakieś niestworzone historyjki,
gorsze od bajeczek).
No a że z dogmatów uczyniono święte
krowy, bo wymyślili je jacyś doktorkowie kościółków, to niech żadnemu marnemu,
winnemu za całe zło i głupiemu grzesznikowi nie przyjdzie do jego pustego łba
je podważać i z nimi się nie zgadzać. Są po to, żeby były i tworzyły sztuczne
podziały. Są po to, żeby ludzi skłócać ze sobą, by skakali sobie do gardeł i z
byle jakiego powodu się mordowali. Są po to, żeby kłamać i ukrywać Prawdę, żeby
z ludzi czynić ślepców, głuchych i nierozumnych.
Pan Bóg nie wymyślił żadnych dogmatów.
Ludzie to zrobili. Wymyślili je w ciemno określonym celu. i nie jest to nasze
odkrycie, ponieważ tak wynika z tego, co nam przekazuje Duch Święty. On sam
podaje nam taki przykład. Przy stworzeniu świata Pan Bóg z kimś rozmawiał. Nie
był sam, ponieważ znajdowały się przy Nim jeszcze dwie inne Osoby. To byli Jego
dwaj Synowie - Duch Święty oraz Jezus. A nasz Mistrz i Nauczyciel Jezus, nigdy
nie powiedział o sobie, że jest Bogiem, lecz zawsze mówił, że jest Jego Synem.
I tak samo jest w przypadku Ducha Świętego. Jest On inną Osobą, niż Ojciec
Niebieski. Nie tą samą. To właśnie doktorkowie pozmieniali i wszystko nieźle
zagmatwali. (Sesje
przekazów telepatycznych z Duchowym Opiekunem Ziemi Enki, wyraźnie i dobitnie o
tym mówią).
W związku z powyższym, nie jesteśmy więc
chrześcijanami. Nasi ciemiężyciele chcą, żebyśmy walczyli i ginęli za religie,
za te sztuczne i ludzkie twory, które na wskroś są fałszywe i stanowią
narzędzie, dzięki któremu w najlepsze nami manipulują, ponieważ tak jak sztucznie
stworzyli podziały wytyczone granicami państw, tak samo sztucznie dokonali
podziału na partie polityczne, kościoły i wszystkie inne rzeczy, jakie niszczą i
są w stanie nas poróżnić. (Zgoda buduje, niezgoda rujnuje). Tak samo jest i w
przypadku religii, ale nie wiary. Religie są różne, lecz wiara ta sama. Mogą
być różne Imiona nadawane Temu Samemu Stwórcy, lecz nie zmienia to faktu - i to
w najmniejszym stopniu - że wszyscy wierzymy w tego samego Ojca Niebieskiego.
I nie ma to najmniejszego znaczenia czy
jesteśmy Żydami, Islamistami, Chrześcijanami, Buddystami, Hinduistami. Wszyscy,
dosłownie wszyscy jesteśmy jednakowi i nie ma między nami żadnej, ale to żadnej
różnicy, gdyż wszyscy, Ty i ja jesteśmy dziećmi Tej Samej Najwyższej,
Najinteligentniejszej i Najpotężniejszej Energii. I choćby wymyślono jeszcze
tysiąc innych jeszcze religii, to żadna z nich nigdy nie zmieni tego faktu, że
każda i każdy z nas pochodzi z tego Samego Źródła Życia! - bo cały czas i
niezmiennie o Życie tutaj chodzi. Chodzi o życie w pokoju, zgodzie,
zrozumieniu, poszanowaniu, szczęściu. I to jest naszym nadrzędnym celem, to
jest tą wzniosła wartością, do jakiej mamy dążyć i mamy umieścić na najważniejszym
i najbardziej zaszczytnym miejscu naszego istnienia.
A wobec tego, jakieś tam nic nie
znaczące różnice religijne, a nawet można zaryzykować stwierdzenie - śmieszne
błahostki - są niczym w porównaniu z wielkim bogactwem życia w pokoju. Mamy
więc, z powodu tych ohydnych kłamstw, bzdurnych nauk wymyślonych przez ludzi
wzajemnie się mordować? Mamy dla zasad religijnych pozbawiać się życia? Mamy
ginąć za religie, za Kościoły, jakie ludzie pokracznie sklecili, żeby
doprowadzić właśnie do tego - do naszego wzajemnego unicestwienia? Jasne - my
będziemy się tłuc, a oni będą zacierać ręce, że wszystko przebiega zgodnie z
ich planem i jest po ich myśli. My będziemy się wykrwawiać, a oni będą się
cieszyć, że z każdą chwilą jest nas mniej na tym świecie i że tak bardzo
ułatwiamy im to niewdzięczne zadanie. Po co biedni mają się męczyć, żeby nas
wykończyć, skoro możemy to zrobić sami a ich wyręczyć w tej brudnej i krwawej
robocie.
Oni zachowają czyste rączki i będą
udawać niewiniątka, bo to przecież my sami żeśmy ze sobą walczyli i się
wyżynali, a oni - tacy „dobrzy” - nic złego nam przecież nie zrobili… Mało
tego, przecież pospieszą nam z pomocą i zaprowadzą „pokój” na świecie (pełny
totalitaryzm), by ci, co pozostali przy życiu byli im wdzięczni za ocalenie i
za ich łaskawą „pomoc”. Jakie to piękne i wzruszające… Cóż, z pewnością nie
brakuje teraz takich, co właśnie w ten sposób sobie myślą.
Jednak szybko zmienią swoje zdanie, gdy
zacznie się dziać to, co wielcy tego świata konsekwentnie nam przygotowują. Tak
jak nas przestrzega Duch Święty, może dojść i do tego, że Islamiści będą
chodzić po domach, mieszkaniach i wyciągać z nich ludzi, żeby sprawdzać kto
jest chrześcijaninem a kto nie. Jeśli chrześcijanin, to wiadomo - już po nim.
Jeśli nie, to jego szczęście.
Jaka jest więc rada Ducha Świętego?
Przede wszystkim mieć mocną wiarę. Wiara i jeszcze raz wiara, że nic złego nas
nie spotka. Za wszelką cenę należy też zachować zimną krew. (No tak… łatwo mi pisać,
bo nie mieszkam w Polsce). Ale jak to zrobić? Pozornie jest to poważne zmartwienie,
ale tylko pozornie. Oprócz pełnej wiary Duch Święty nakazuje nam też coś równie
ważnego - myśleć, uruchomić nasz umysł.
Po co zaraz się przyznawać, że jesteśmy
chrześcijanami? Na dobrą sprawę, to przecież mija się z prawdą. I kiedy
Islamiści będą dobijać się do naszych domostw i staniemy z nimi twarzą w twarz,
to właściwie śmiało możemy im powiedzieć, że jesteśmy - tak jak i oni sami -
wyznawcami monoteizmu, co z chrześcijaństwem nie ma to nic wspólnego. (Być może
natychmiastowe przejście na Islam pod groźbą utraty życia, to zachowanie o
silnych znamionach tchórzostwa, lecz sam nie jestem pewien, czy w takim
położeniu właśnie tak bym nie postąpił…)
A co do ewentualnej walki z nimi, to
dzięki takiemu sposobowi myślenia tracimy powód do zbrojnej konfrontacji. Oni i
my jesteśmy wyznawcami monoteistycznej religii, więc nie mamy o co się z nimi
kłócić i o co walczyć. Jednocześnie nie zdradzamy wiary naszych ojców, bo
ulegli oni tak samo jak i my manipulacji, i zostali okłamani jakąś nauką o
Trójcy Świętej, która zwyczajnie nie istnieje… Jesteśmy ofiarami mącicieli, co
wszędzie chcą doprowadzić do kłótni i wkładają kij w mrowisko. I za takich mamy
umierać? Pan Bóg nie domaga się takiej ofiary z naszej strony. Do takiej ofiary
ze swojego życia popychają tylko ludzie. Właśnie, jedni ludzie robią w konia
innych ludzi, żeby ci pierwsi na tym tylko zyskali. (Gdzie dwóch się bije, tam
trzeci korzysta). Nie pozwólmy zatem, żeby i tym razem tak było. Pomyślmy
wcześniej, żeby powiedzenie przypisywane nam, Polakom, nie dotyczyło każdej osoby
- „człowiek mądry po szkodzie”.
W uzupełnieniu tego wpisu zamieszczamy
następny rozdział książki, mówiący o tym, co dane nam było przeżyć. Śmierć
dosłownie zajrzała nam w oczy. A opisane zdarzenie nie różni się zbytnio od
tego, co może spotkać wiele osób znajdujących się w kraju. Niech ten obrazek z
życia będzie pomocny innym, że to nie same słowa, lecz wiara i jeszcze raz
wiara.
Rozdział 4. Nocni „goście”.
Już
od wielu lat, kiedy przez jednego z prezydentów Meksyku została wypowiedziana
(w dosłownym tego słowa znaczeniu) wojna przeciwko kartelom narkotykowym, życie
w tym kraju zmieniło się nie do poznania. Stało się o wiele bardziej
niebezpieczne. Pomimo wielu oddziałów policyjnych i wojskowych, które niemal
codziennie patrolują ulice wielu miast i regionów całego kraju, to
przestępczość zorganizowana ciągle wyraźnie daje o sobie znać. Niektóre nieoficjalne
źródła podają, że w rękach mafii znajduje się już ponad 70% obszaru
Meksyku. A gangsterzy swymi wpływami sięgają oczywiście nawet najwyższych
szczebli władzy. Nie tak dawno postanowiono zlikwidować policję stanową,
ponieważ nie należał do wyjątków fakt, że dowódcy policyjnych posterunków byli
jednocześnie przywódcami lokalnych band.
Jest
wiele miejscowości, w których straszą liczne wraki spalonych policyjnych i wojskowych
pojazdów, których nikt już nawet nie sprząta. Tworzy to zupełnie wojenny krajobraz,
który dodatkowo potęgują ulice wręcz usłane łuskami po nabojach.
W
całym kraju na każdym szlaku komunikacyjnym rozstawione są też policyjne i wojskowe
patrole mające przeciwdziałać przemycie broni i narkotyków. A powszechnie znaną
tajemnicą jest taka, że w jakiś niewyjaśniony sposób dosłownie wszędzie i bez
żadnych przeszkód docierają całymi tirami dostawy tych zakazanych rzeczy, a
którymi ciężarówki są wyładowane po same brzegi. Co ciekawe, to nie tylko po
samym Meksyku, ponieważ inną nieoficjalną ciekawostką jest ta, mówiąca o
podziemnych tunelach pod granicą z północnym jego sąsiadem, żeby „priorytetowe”
dostawy mogły docierać do celu przeznaczenia bez żadnych przeszkód. A ruch w
obie strony panuje całkiem spory.
Jednocześnie
dla stworzenia pozorów zwalczania całej tej przestępczości zbrojne służby
państwowe bezustannie tropią kartele narkotykowe, co bardzo często doprowadza
do regularnych bitew i nawet wielogodzinnej wymiany ognia z bandytami.
Niestety, skutkuje to przede wszystkim wieloma śmiertelnymi ofiarami nie tylko
po każdej stronie takiego konfliktu, ale często i po stronie samej ludności
cywilnej.
Pomimo
wsparcia z powietrza w postaci uzbrojonych śmigłowców wojskowych i policyjnych,
które nisko krążą nad samymi dachami domów w strefie zbrojnych konfliktów, to
strona rządowa wcale nie uzyskuje widocznej przewagi w tej wieloletniej wojnie.
Samych walk nie ubywa, a wręcz przeciwnie, ciągle dobiegają informacje o
następnych i częstych potyczkach. Wiele razy sami słyszeliśmy głośne i nie tak
bardzo odległe odgłosy strzelaniny z broni maszynowej. Wymiana ognia zdarzała
się o różnych porach dnia i nocy. Ludzie nigdy nie mogą być pewni czy akurat
dzisiaj będą mogli bez przeszkód i narażenia życia przywieść swoje dzieci ze
szkoły, i czy sami też będą w stanie bezpiecznie powrócić z pracy do domu.
Często
opowiadano nam o blokowaniu ulic przez bandytów (czego w końcu i sami doświadczyliśmy,
razem z naszymi dziećmi), o tym jak jacyś ludzie dostawali się pod krzyżowy
ostrzał, niestety nie zawsze znajdując drogę ucieczki. Nam na szczęście nigdy
to się nie przytrafiło, chociaż natrafialiśmy nie raz na blokadę ulic i kiedyś
o mało nie pozbawiono nas samochodu. Zdarzyło się to wieczorem po jednej z
audycji radiowych w drodze powrotnej do domu. Na nasze szczęście niezawodna
pomoc z Wysokości nadeszła w samą porę i ścigający nas samochód utknął gdzieś
za nami.
By
dopełnić obrazu całości tego nieprzyjemnego klimatu trwającej bez przerwy
wojny, należałoby jeszcze poruszyć temat takiego zjawiska jakim są anonimowe
telefony. Jest to istna plaga. Nie dość, że numery telefonów stacjonarnych
krążą po różnych instytucjach bez żadnego skutecznego zabezpieczenia prywatnych
informacji, to w dodatku nagminne jest wykradanie numerów telefonów
komórkowych. A znając wszystkie dane abonenta już nie tak trudno anonimowo go
zastraszyć na przykład w celu wyłudzenia okupu za domniemane porwanie kogoś z
rodziny danej osoby, do której akurat się telefonuje.
Najczęściej
ludzie wiedzą, że są to tylko pogróżki i bezczelne straszenie, ale w niejednym
przypadku im ulegają sterroryzowani i obezwładnieni strachem. W ten sposób sami
stają się ofiarami i płacą okup, by ratować swych najbliższych. Na szczęście
nie straszono nas informacjami o porwaniach, ale zdarzało się nam odbierać
telefony od jakichś bandytów, którzy zapewniali nas o swoich przyszłych
sukcesach na drodze politycznej kariery, na wyrost chwaląc się swoją wygraną w
najbliższych wyborach i objęciem różnych stanowisk rządowych.
Gadanie
gadaniem, ale kiedy w tym samym czasie z bliskiej okolicy domu dobiegają
odgłosy gwałtownej strzelaniny, to wtedy robi się całkiem nieprzyjemnie. Aż w
końcu dochodziło i do tego, że baliśmy się odbierać przychodzące połączenia
przypuszczając, że znowu usłyszymy coś niemiłego, ponieważ nie wyświetlał się
numer telefonu, z którego się łączono. A kiedy pomimo tego czasem
ryzykowaliśmy, to okazywało się, że były to połączenia międzypaństwowe od
rodziny lub znajomych.
W
sumie cała ta sytuacja tego ogólnokrajowego konfliktu daje się we znaki i
samemu prezydentowi. Przy okazji składania swej wizyty w naszym mieście
ochraniał go spory oddział wojska, na którego wyposażeniu znajdowały się już
nie tylko opancerzone samochody bojowe, ale nawet jakieś niewielkie działa.
Kiedy zobaczyłem taki konwój przejeżdżający ulicami miasta, to trudno było mi w
to uwierzyć, że nawet sam prezydent wymaga aż takich środków bezpieczeństwa,
czyli że sama skala przestępczości zorganizowanej jest tak duża.
Żeby
dopełnić obrazu tego wszystkiego co się tutaj dzieje, wystarczy stwierdzić, że
to wszystko jest kontrolowane i w jakiś sposób koordynowane między „dobrymi” i
„złymi” stronami tego zbrojnego konfliktu. A przywódcy tych drugich (jak
zresztą i tych pierwszych, bo w sumie na ogół nie ma żadnej różnicy między
nimi) są kształceni na tych samych wojskowych i cywilnych uczelniach, w celu
wywołania i utrzymania chaosu w naszej rzeczywistości.
Sami
tylko w małym stopniu doświadczyliśmy tego chaosu, kiedy tamtej pamiętnej nocy
15-go listopada 2013 roku nagle zostaliśmy wyrwani ze spokojnego i błogiego
snu. No, ale po kolei.
Tym
wydarzeniem, które dane nam było doświadczyć oraz przeżyć, było takie, którego
w ogóle nie braliśmy pod uwagę, że może stać się naszym udziałem. Jednak
odpowiednio wcześniej pojawiły się pewne sygnały, które miały nas do tego
przygotować, a że nie potrafiłem ich wtedy odpowiednio odczytać, więc byłem
nimi mocno zaniepokojony. Mam tu na myśli pewne złowrogie sny, które pojawiły
się jeszcze na wiele dni wcześniej. Widziałem w nich jakichś uzbrojonych przestępców,
którzy najpierw grasowali w okolicy naszego domu, by potem - co gorsza -
zmierzać w naszym kierunku. Bardzo szybko zbliżali się do nas
w ciemnościach nocy. Jakieś strzały rozległy się gdzieś w oddali.
Nigdzie nie było widać ani policji ani wojska. Na ulicach nie było też nikogo
z mieszkańców. Całkowita pustka. W następnej chwili widziałem we śnie, jak
pewien bandyta stojąc nade mną przyłożył swój pistolet do mojej twarzy, a ja
siedziałem na podłodze zupełnie bezbronny i zamarły w bezruchu.
Innym
razem również pojawił się podobny sen. Razem z Olivią i dziećmi jechaliśmy
sobie samochodem i nagle znaleźliśmy się w samym środku strzelaniny. Z jednej
strony żołnierze, a po przeciwnej bandyci. Kule tylko świstały w powietrzu. My
zaś nie dość, że nie uciekaliśmy stamtąd najprędzej jak się tylko da, to w
dodatku na wstecznym wjeżdżaliśmy ponownie w sam środek tego zamieszania.
Tym razem akcja tego snu rozgrywała się w dzień i wyraźnie było widać, że odległość
między walczącymi stronami nie była wcale taka duża, a tym bardziej do nas,
znajdujących się w środku tego wszystkiego. Jednak ani jedna kula w nas nie
trafiła, a nawet nie drasnęła naszego samochodu. Byliśmy zupełnie bezpieczni
pomimo całej tej wymiany ognia.
Początkowo
byłem bardzo przejęty takimi snami, ale w miarę upływu czasu stopniowo
o nich zapominałem będąc pochłonięty codziennymi sprawami. Aż do tego
czasu i do tej pamiętnej nocy.
Pewnego
razu, po jednej z wieczornych medytacji zasnąłem znużony na kanapie, znajdującej
przy drzwiach wejściowych domu. Mój odpoczynek nie trwał zbyt długo, ponieważ
obudziło mnie nagłe i głośne uderzenie. Zdziwiony i bardzo zaskoczony uniosłem
nieco głowę, a zaspanym wzrokiem dojrzałem jakieś światło wydostające się spod
drzwi łazienki.
-
To widocznie starszy syn, Paweł, zszedł do łazienki i chyba niechcący trzasnął
drzwiami - pomyślałem niezadowolony z powodu takiej nieostrożności popełnionej
w samym środku nocy.
Kiedy
prawie zasypiałem głośne uderzenie powtórzyło się. Tym razem wyraźnie usłyszałem
jak ktoś uderzył w drzwi otwartą dłonią. Po chwili już byłem przy nich i
zauważyłem jak klamka trochę się poruszyła. Z zewnątrz dobiegały jakieś rozmowy
wielu osób i nie wyglądało to zbyt dobrze. Kilka postaci świeciło latarkami
przez okno w dużym pokoju, chcąc zajrzeć do środka pomimo tego, że było ono
zasłonięte. Nie za wiele mogli więc przez nie zobaczyć.
-
No ładnie, próbują się nam włamać do domu - przemknęło mi przez głowę.
Żeby
spłoszyć intruzów włączyłem zewnętrzne światło nad wejściem domu. Przez krótką
chwilę zrobiło się zupełnie cicho. Korzystając z okazji szybko wyjrzałem przez
małe okno w łazience na parterze. Zobaczyłem półciężarówkę stojącą przodem tuż
przed naszym domem. Miała włączone długie światła, które rozpraszały swym
chłodnym blaskiem głęboki mrok nocy. Jakiś mężczyzna przyklejony plecami do
ściany czaił się na ugiętych nogach i powoli podchodził do wejścia. Oburącz
trzymał srebrny pistolet, który był skierowany w ziemię.
-
Otwierać drzwi! - Otwierać drzwi! - głośno zakrzyczał.
-
No i w końcu trafiło na nas - pomyślałem zrezygnowany i mocno wystraszony. Cały
czas tyle się o tym słyszało, że w mieście stale dochodzi do licznych walk
między konkurującymi ze sobą kartelami narkotykowymi, a którym to walkom już
nie tylko sama policja federalna starała się przeciwdziałać, ale i regularne
wojsko wykorzystujące w tym celu również samochody opancerzone.
-
No właśnie, ciągle tylko jeżdżą po mieście, niemal każdego dnia wszędzie ich
pełno, a teraz jak są tu potrzebni, to oczywiście ani jednych ani drugich -
narzekałem nerwowo w myślach, analizując też możliwość znalezienia jakiegoś
szybkiego dla nas ocalenia.
-
Trzeba natychmiast zatelefonować na policję, zawiadomić wojsko - myślałem gorączkowo.
-
No tak, tylko że zanim coś zrobią, zanim zdążymy im wytłumaczyć przez telefon o
co chodzi, już nie mówiąc o tym, że w ogóle zanim ktoś tu przyjedzie, to
wcześniej już wszystkich nas powystrzelają - szybko doszedłem do tragicznego
wniosku.
Jednak
niemal natychmiast o tym zapomniałem, bo na sam widok Olivii stojącej już obok
mnie od razu zrobiło mi się raźniej na duszy. Moją żonę również obudziło
walenie do drzwi i tak samo jak ja, przez okienko zwrócone w stronę wejścia do
domu zobaczyła ten sam widok, z tą różnicą, że z wysokości jednego piętra
zauważyła kilku mężczyzn myszkujących przed domem. Miała tylko ograniczony
widok z powodu balkonu, więc nie mogła zobaczyć tego „gościa” z pistoletem
znajdującego się przy samych drzwiach.
Włączyłem
nocną lampkę przy telewizorze, żeby nie dawała zbyt dużo światła. Olivia i ja patrzyliśmy
na siebie bardzo zaskoczeni tym wszystkim oraz pełni niepokoju. W ogóle nie
wiedzieliśmy co mamy robić.
Pierwszą
rzeczą, która wtedy przyszła Olivii na myśl było to, że są to jacyś pijani młodzi
ludzie, którzy chcieli dostać się do środka by coś ukraść. Postanowiliśmy nadal
zachować się cicho i wcale się nie odzywać.
Tymczasem
uderzania do drzwi stały się częstsze i gwałtowniejsze. Kilka głosów głośno zażądało
ich otwarcia. Olivia stwierdziła, że lepiej będzie wcale ich nie otwierać, a
jak minie kilka minut, to może dadzą sobie spokój, może zapomną o całej sprawie
i sobie pójdą.
-
Mają karabiny - powiedziałem bez ogródek. Nie po to, żeby „pocieszyć” Olivię,
ale żeby jej uzmysłowić powagę sytuacji.
-
Otwierać drzwi! - Otwierać drzwi! - wzmagały się wołania z zewnątrz z
jednoczesnym do nich waleniem jak poprzednio.
Na
wszelki wypadek sprawdziłem czy wszystkie zamki są dobrze zamknięte, przystawiłem
fotel, by chociaż w ten sposób zabarykadować wejście, jakby w ogóle mogło to
coś pomóc.
-
Trzeba wejść od kuchni - ktoś z intruzów nagle rzucił nowy pomysł.
Jeszcze
dobrze nie przebrzmiały te słowa, a ja już byłem przy tylnych drzwiach również
poprawiając wszystkie ich zamknięcia. Zaraz wróciłem do Olivii i staliśmy przy
małym okienku zastanawiając się co dalej. W umyśle mej żony kłębiły się myśli i
słowa modlitwy:
-
Mój Boże, zaraz sobie pójdą. Ufam Ci. Niech już sobie pójdą.
Czuliśmy
się jak osaczona zwierzyna, która nie ma żadnej drogi ucieczki, i której niechybny
koniec jest już bardzo blisko.
Widzieliśmy
jak ciągle kilku mężczyzn kręciło się przed domem. Wszyscy byli dobrze uzbrojeni,
już nie w pistolety, ale w krótkolufowe karabiny maszynowe. Znowu skierowali
światło kilku latarek przez okienko do wnętrza domu, przy którym staliśmy jak
wystraszone trusie.
Usłyszeliśmy
jak ktoś stwierdził:
-
W środku są dwie osoby.
Skoro
już nas wypatrzyli, więc nie staraliśmy się już nawet chować, nie miało to najmniejszego
znaczenia. Odruchowo tylko odeszliśmy nieco w głąb domu, by stać nieco dalej od
okienka. Wtedy Olivia sobie pomyślała, że ci, to sobie teraz już nie pójdą. A w
dodatku odczuła także silny bodziec, że trzeba się jednak odezwać, trzeba
porozmawiać, więc nawet bez chwili namysłu skierowała się do tego samego małego
okna, które wychodzi bezpośrednio w stronę drzwi wejściowych domu i nie
pokazując za bardzo swojej twarzy odważnie zapytała:
–
Kim jesteście? Czego chcecie?
Byłem
wielce zaskoczony tym faktem, że Olivia postanowiła się odezwać, bo było to do
niej po prostu niepodobne.
Jak
mi potem wyjaśniła jej zachowanie było spowodowane na takiej zasadzie, o jakiej
Duchowy Opiekun mówił wcześniej nam wszystkim w jednej ze swoich sesji, że
jeśli będziemy odczuwać obecność jakiejś istoty, widzialnej lub niewidzialnej,
to nie bójmy się jej spytać: Czego sobie życzysz albo: Czy jest coś w czym mogę
ci pomóc? A w umyśle Olivii te słowa zapisały się bardzo mocno, więc
najwyraźniej z tego powodu odczuła taką potrzebę, aby ich w ogóle zapytać, a
także zapytać w ten właśnie sposób. Taką właśnie odebrała pierwszą myśl.
-
Czy to wasz samochód? Ktoś nam zgłosił kradzież tego samochodu.
Jakiś
mężczyzna w średnim wieku podjął rozmowę. A mówiąc to swoją latarką zaświecił
nam prosto w twarz.
Tym
razem był to ktoś inny, kogo wcześniej jeszcze nie widzieliśmy. Był starszy od
pozostałych, ze sporym brzuszkiem, a w swych dłoniach nie trzymał żadnego
pistoletu czy karabinu. Jako jedyny miał na głowie czapkę z daszkiem.
-
Może to ich szef? - pomyślałem od razu.
A
w odpowiedzi na pytanie, które bardzo nas zaskoczyło, zdecydowanie tylko zaprzeczyłem.
Ten
sam mężczyzna pytał dalej:
-
A czyj on jest?
Wyjaśniłem,
że sąsiad z powodu zmiany miejsca zamieszkania, zostawił go nam pod opiekę. A
na pytanie jak się nazywa, podałem tylko jego imię, by po nazwisku nie ustalili
jego tożsamości, gdyby przyszło im do głowy go szantażować czy coś w tym
rodzaju.
-
Czym się zajmujecie, z czego żyjecie? - padały następne pytania.
-
Nie jesteśmy nikim ważnym - odpowiedziałem nieco pospiesznie i może trochę za
głośno. A na pewno z wyraźnym przejęciem w głosie. - Administrujemy stronę
internetową mówiącą o projekcie archeologicznym, którego wykonanie posłuży
całej ludzkości.
-
Cooo?
No
tak, nic nie zrozumieli… Odwróciłem się więc tylko i bez słowa szybko odszedłem
od okna, by już po chwili znowu przy nim stać, ale tym razem z hiszpańską
wersją książki w ręku: „Przekazy ENKI, czyli co każdy powinien wiedzieć o roku
2012-tym i nie tylko…”
Pokazując
ją przez okno, tłumaczyłem dalej:
-
Moja żona i ja przetłumaczyliśmy tę książkę, która omawia zagadnienia związane
z rokiem 2012-tym oraz wyjaśnia wiele tajemnic o piramidach w Egipcie, a
także o samej kulturze Majów - słowa same popłynęły mi z ust, bo ze
zdenerwowania nie wiedziałem za bardzo co mówię.
Odniosłem
jednocześnie wrażenie, że sama Książka niczym tarcza energetyczna zasłania nas
wszystkich, przez którą nic nie może się przedostać jak przez jakieś potężne
pole siłowe. Mężczyźni stojący na zewnątrz od razu skierowali na nią światła
swoich latarek co jeszcze bardziej spotęgowało wrażenie, o którym właśnie
myślałem.
-
Pański dowód tożsamości - nasz rozmówca w czapce zażądał krótko.
Gdy
pokazałem go w oknie, znowu skupiły się na nim światła wielu latarek. Można
było odnieść wrażenie, że podane przez nas odpowiedzi i przedstawione dowody
pozbawiły ich tej napastliwości, agresji, jaką mieli jeszcze kilka chwil
wcześniej. Być może już wtedy zdali sobie sprawę ze swej pomyłki lecz nadal
nieustępliwie obstawali przy swoim, domagając się otwarcia drzwi.
Olivia
na ten sam widok uzbrojonych ludzi, odczuwała coraz większy niepokój. A stawał
się on tym większy przede wszystkim dlatego, że wciąż nie mogliśmy się ich
pozbyć. Wtedy myślała:
-
Kim oni są? Kiedy przestaną nam zadawać pytania i kiedy wreszcie sobie stąd
pójdą?
Ciągle
nie mogła przestać się zastanawiać czy to jest jakiś rodzaj policji czy raczej
jest to jakaś banda gangsterów. A zresztą co za różnica.
Tymczasem
ten coraz większy niepokój zaczął się w nas powiększać, gdy rozmawiający
z nami mężczyzna, chociaż nieco łagodniejszym już tonem, zdecydowanie
powiedział:
-
Spójrzcie, nie bójcie się, ale musimy wejść do domu by dokonać inspekcji.
-
Zostawcie nas w spokoju.
-
Słuchajcie, gdybyśmy chcieli, to już dawno byśmy weszli - a powiedział to
spokojnie, jakby rzeczywiście chciał nam to wytłumaczyć i przemówić nam do
rozsądku.
Olivii
serce od razu zaczęło bić szybciej. Mnie ugięły się nogi. Jednak z takim argumentem
trudno było się nie zgodzić.
-
Dlaczego? Po co? - próbowaliśmy się jeszcze bronić.
A
on dał tylko do zrozumienia, że jaka by nie była nasza odpowiedź to oni i tak
wyważą drzwi, więc nie było rady, ustąpiliśmy.
-
Musimy otworzyć - powiedziałem.
Wyszliśmy
z łazienki i zamknęliśmy za sobą drzwi. Nasi „goście” najwidoczniej nie zorientowali
się, że chcemy ich wpuścić do domu, gdyż po chwili znowu rozpoczęło się głośne
łomotanie do drzwi otwartymi dłońmi i znowu dały się słyszeć te same, dobrze
nam znane nawoływania, żebyśmy otworzyli drzwi.
Jednak
zanim to nastąpiło, ujęliśmy się za nasze Bransolety Ochronne i pomimo całego
tego hałasu zaczęliśmy prosić w krótkich słowach naszego Duchowego Opiekuna o pomoc
z całego naszego serca. Prosiliśmy o pomoc i ochronę, aby nikomu nic się
nie stało.
Kiedy
skończyliśmy włączyłem główne światło w pokoju, odsunąłem fotel i zacząłem
otwierać zamki drzwi. Tamci słysząc to przestali się do nich dobijać.
Zapanowała przez chwilę złowroga cisza. Otworzyłem drzwi na całą szerokość.
Stanąłem w nich z podniesionymi rękami. Dłonie miałem na wysokości moich
barków.
Zobaczyłem
przed sobą, stojącego w odległości około trzech metrów, młodego i niższego ode
mnie mężczyznę. Na klatce piersiowej miał przewieszony karabin maszynowy lufą
skierowany w podłoże. Przypominał mi nawet mojego kolegę ze szkoły średniej,
który został policjantem.
-
Niech się pokaże druga osoba, która z nami rozmawiała - rozkazał krótko.
-
Dobrze wyszkoleni, a sposób trzymania karabinu też jakiś znajomy z migawek pojawiających
się w wiadomościach o amerykańskich żołnierzach - przemknęło mi tylko przez głowę.
Olivia
w milczeniu stanęła za mną. A w jej umyśle pojawiło się wtedy coś bardzo wyraźnego,
zupełnie tak jakby usłyszała jakieś słowa, które bezpośrednio zostały jej przekazane:
„Ta broń nie będzie użyta”. I od razu poczuła piękną Energię na splocie
słonecznym. Ogarnął ją wewnętrzny spokój. Jej myśli się wyciszyły a umysł
uspokoił.
Dla
Olivii dużym zaskoczeniem był też sposób w jaki ich zaprosiłem, żeby weszli. Odniosła
wrażenie, że zrobiłem to z dużą uprzejmością i ufnością. Co do mnie, to nie
czułem już zdenerwowania. Byłem zupełnie spokojny. Głos mi nie drżał, ręce mi
nie drżały i nogi pode mną już się nie uginały. - Wcale nie jest ze mną tak źle
- pocieszałem się w duchu.
Bandyci
zaproszenia nie kazali sobie dwa razy powtarzać. Zaczęli wchodzić jeden za
drugim, aż w końcu było ich tak wielu jakby przyszli do jakiegoś nowo otwartego
sklepu, by zobaczyć co w nim jest ciekawego - tak potem skomentowała to Olivia.
Tymczasem
nie wiedzieliśmy, że nasi nieproszeni goście zdążyli już obudzić wszystkich sąsiadów,
którzy z przyklejonymi do okien twarzami wpatrywali się w rozwój tych
wszystkich wydarzeń. A na widok uzbrojonych osób wchodzących do środka wpadli
wręcz w panikę.
I
nagle w domu zapanował tłok, ponieważ z naszego „zaproszenia” skwapliwie skorzystało
wielu gangsterów.
-
Sami młodzi ludzie, zdecydowanie przed trzydziestką – zauważyłem w myślach. Ponownie
zaczęło się długie przesłuchanie. Kilku z nich powtarzało do znudzenia to samo
pytanie:
-
Z czego się utrzymujecie?
-
Zajmujemy się tłumaczeniami sesji, administrujemy stronę internetową, przetłumaczyliśmy
książki - odpowiadaliśmy krótko.
Mężczyzna
w czapce, „Brygadzista”, (tak mi się jakoś skojarzył) jeszcze raz sprawdzał
książkę i chciał, żebym mu pokazał gdzie są podane w niej nasze nazwiska
jako tłumaczów. Kiedy to zobaczył starannie porównał dane z mojego dowodu
osobistego z tym, co było w książce.
-
Jesteśmy z Bogiem - zadeklarowała odważnie Olivia wobec tych wszystkich, którzy
już byli w domu i dokonywali jego kontroli.
Jak
mi potem wyznała, w tym czasie już w ogóle się nie denerwowała oraz ogarnął ją
całkowity spokój. Nie bała się, a wręcz przeciwnie, nawet zaproponowała, że
włączy drugi, by mogli go również sprawdzić, tak jak zaczęli już to robić
z naszym pierwszym komputerem.
Mnie
zaś uderzyło to, że są bardzo dobrze zorganizowani, zupełnie tak jakby każdy z
nich wielokrotnie ćwiczył lub wykonywał to zajęcie, którym się właśnie teraz
zajmował. I z całą pewnością nie jest to pierwszy dom, który w ten sposób
sprawdzają. Kilku bandytów stało na środku pokoju zadając nam, powtarzane jak w
transie pytania, czym się zajmujemy. Pozostali sprawdzali komputery oraz
wszystko to, co tylko zwróciło ich uwagę. Zastanawiałem się tylko czy nasze dzieci
czasem się nie obudziły i czy zaraz nie będą chciały się tutaj pojawić, by
zaspokoić swoją ciekawość - co też takiego się u nas dzieje w środku nocy.
Nagle,
ten gangster, którego pierwszego zobaczyłem po otwarciu drzwi, tonem zadowolenia
w głosie spytał złowrogo:
-
Co to jest? - pokazał nam wagę, trzymając ją w swej dłoni.
-
Waga elektroniczna - Olivia odpowiedziała bez chwili wahania.
-
Do czego?
-
Jak to - żachnęła się szczerze - do ważenia składników!
-
Jakich składników?
-
Takich do gotowania z różnych przepisów kulinarnych.
Nasz
rozmówca chyba w końcu uznał, że akurat nie o to mu chodzi i to nie jest wcale
to, czego się domyślał i co mu się wydawało, że jest i dał sobie spokój z tą
naszą wagą. Widocznie skoro sam nie gotuje to nie mógł sobie tak łatwo
uzmysłowić właściwego przeznaczenia tego urządzenia.
W
tym czasie następny bandyta włączył laptop. Jego akumulator stracił swoją pojemność,
więc zapiszczał alarm zawiadamiając o tym. Zanim zdążył coś powiedzieć,
wcisnąłem odpowiedni przycisk i laptop zaczął się poprawnie uruchamiać.
-
Już szwankuje - powiedziałem asekurując się na wypadek, gdyby nagle strzeliło
mu do głowy, aby mi go ukraść. Szybko dostał się do archiwum z dokumentami,
więc sprawdzał czy nie ma tam czegoś podejrzanego. Zdziwiło mnie, że na żadnym
komputerze nie sprawdzali korespondencji, która też przecież mogła im wiele
powiedzieć. Jednak wcale nie zamierzałem ich uświadamiać o tym przeoczeniu.
Widocznie nie są tacy bystrzy jak mi się na początku wydawało.
Bandyci
cały czas wchodzili i wychodzili, tak, że drzwi się nie zamykały. Padały te same
pytania, a my spokojnie powtarzaliśmy te same odpowiedzi. Spytano nas również o
to ile osób tutaj mieszka. Olivia odpowiedziała, że dwie dorosłe i dwoje
dzieci.
W
pewnej chwili usłyszałem jak „Brygadzista” rozmawiając z moją żoną powiedział:
–
Musimy też sprawdzić na górze.
Olivia
stanowczym głosem powiedziała:
-
Dobrze, ale tylko jedna osoba.
-
Ja pójdę - odparł. - Prowadź matka.
Nie
wiedziałem o co chodzi, bo ciągle udzielałem odpowiedzi i moja uwaga nie była
dostatecznie podzielona, by dokładnie zorientować się w czym rzecz. Za chwilę
wszystko się wyjaśniło. „Brygadzista” wchodził na górę z Olivią, by sprawdzić
czy przypadkiem nie znajdą tam czegoś, co mogłoby ich zainteresować.
Po
drodze uspokajał:
-
Nie bójcie się, nie przyszliśmy was okraść.
-
Widzi pan jak rzeczy się mają. Ogromnie nas przestraszyliście, a w dodatku o
tej porze...
Nic
już na to nie odpowiedział.
Kiedy
weszli po schodach Olivia włączyła światło w pokoju dzieci, by można było
wszystko wyraźnie zobaczyć. Ryzykowała przy tym, że je oślepi rozpraszając
głęboki mrok nocy ostrym światłem włączonym znienacka i świecącym im prosto w
zaspane oczy. Miała tylko nadzieję, że jakimś cudem tego uniknie. I tak właśnie
się stało. Pawełek był zwrócony twarzą do ściany. Danielka zaś, śpiącego na
górze piętrowego łóżka, dodatkowo zasłaniało ubranie przewieszone przez
barierkę ochronną i pomimo, że leżał zwrócony w stronę pokoju to wcale nic mu
się nie stało. I jak później nam powiedzieli, to kiedy światło zostało włączone
obaj mieli oczy zamknięte.
-
Zgaś matka, zgaś, żeby dzieci się nie obudziły - „Brygadzista” szybko
zareagował na widok śpiących chłopców. Nawet nie wszedł do pokoju, tylko
rozejrzał się po nim stojąc w jego drzwiach.
Następnie
przeszli do naszej sypialni.
-
Jest tutaj jakieś światło?
W
jego blasku przyglądał się dłuższą chwilę wnętrzu pomieszczenia oraz jego typowemu
umeblowaniu. Następnie pokiwał tylko głową, jakby potwierdzając w ten sposób,
że wszystko jest w porządku.
Kiedy
po chwili zeszli, widziałem po twarzy Olivii, że nie ma powodu do obaw. Uspokoiło
mnie to bardzo.
Nagle
do domu weszło dwóch następnych, nieuzbrojonych mężczyzn, którzy pojawili się
po raz pierwszy. Starszy z nich, mężczyzna z łysinką ubrany był w jasną
skórzaną kurtkę, a na jego szyi zauważyłem całkiem okazały złoty łańcuszek. A drugi,
wyglądający na jego syna z powodu dużego podobieństwa i odpowiedniej różnicy
wieku, również był w skórzanej kurtce, ale dla odmiany z czapką na głowie. Na
jego szyi tak samo znajdował się całkiem gruby złoty łańcuszek.
„Brygadzista”
od razu przystąpił do zdawania pełnej relacji temu starszemu. Mówił o
tłumaczeniach, pokazując stronę w książce z naszymi nazwiskami oraz mój
dokument tożsamości.
-
Czyli tak działają - pomyślałem. Najpierw sprawdzają wszystko, a kiedy jest
bezpiecznie to dopiero wtedy przychodzi sam szef. Całkiem ostrożni ci
zawodowcy.
Po
wysłuchaniu relacji szef zaczął zadawać znowu to samo pytanie:
-
Z czego się utrzymuje?
Tutaj
muszę wyjaśnić pewną specyfikę języka hiszpańskiego. Taka forma zwracania się
do kogoś w trzeciej osobie nie jest obraźliwa, ale jest skróconą formą
grzecznościową, pomijającą zwrot „pani”, „pan”. Tak samo rozmawiają ze sobą
ludzie, którzy się nie znają lub młodsza osoba zwraca się do starszej,
pomijając zwrot grzecznościowy. Czyli w tym przypadku byłoby - z czego się
(pan) utrzymuje.
Powtórzyłem
grzecznie to wszystko co do tej pory zeznałem. Jakoś tak wyszło, że w całej tej
mojej wypowiedzi zwróciłem się do niego na „ty”.
-
Może lepiej go nie denerwować, bo jeszcze się rozgniewa i mi przywali -
pomyślałem zły na siebie za takie nieostrożne spoufalanie się. Jego twarz nie
zdradzała żadnych uczuć, więc żeby zatrzeć niemiłe wrażenie dodałem od razu, że
mamy fundację, która współpracuje z innymi fundacjami w innych krajach.
Pochwaliłem
się przy tym, że otrzymaliśmy pomoc finansową z fundacji w Chicago, ale zaraz
„ugryzłem się w język” i natychmiast zamilkłem. Nie mogłem darować sobie tej nieostrożności,
bo zaraz może będą chcieli coś wykombinować z okupem. Na szczęście moje
obawy były płonne.
Na
potwierdzenie tego co mówiłem otworzyłem stronę internetową Fundacji w Meksyku
z informacją o naszej działalności. Nie omieszkałem im powiedzieć, że
również i tam widniały nasze nazwiska.
Mój
nowy rozmówca z bliska i uważnie przyglądał się widniejącej na ekranie komputera
informacji, by po chwili zacząć rozglądać się po mieszkaniu. Przeszedł do
kuchni i z niemal pustej lodówki od razu wyjął słoik z naszym piciem. Jego
ciemno-brązowa barwa wydała mu się chyba znajoma i mocno podejrzana.
-
Co to jest? - jego głos zabrzmiał groźnie - i tak jak w przypadku jego kompana,
który zauważył wagę - z odrobiną satysfakcji z dokonanego odkrycia.
-
To tylko „piloncillo” (Fonetycznie: pilonsicio) - pospieszyłem z wyjaśnieniem i
zaraz odkręciłem słoik, żeby powąchał jego zawartość. Pokazałem również nasz
skromny zapas tego przysmaku w jego oryginalnej postaci, czyli przed
rozpuszczeniem w wodzie. A piloncillo wygląda jak małe stożki. I nie jest to
nic innego jak odparowany wyciąg z trzciny cukrowej. Zresztą bardzo popularny
oraz szeroko stosowany w całym Meksyku.
Szybko
pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć: No tak, rzeczywiście - zdając sobie
sprawę, ze swej śmiesznej pomyłki. To na tej samej zasadzie, gdyby u kogoś w
Polsce znaleziono trochę mąki pszennej w jakiejś kuchennej szafce, biorąc ją za
narkotyk. „Wielkie” odkrycie…
Mijały
następne długie minuty dokonywanej bez pośpiechu inspekcji. Bandyci bez przerwy
wchodzili i wychodzili. „Brygadzista” wskazał jeszcze na niewielkie
pudełko leżące na półce, zadając oczywiste pytanie: Co to jest?
Wyjąłem
jeden z filtrów do wody zakupionych u Lucyny w Polsce, odkręciłem cylindryczną
obudowę i pokazałem granulowaną zawartość, objaśniając jakie wspaniałe właściwości
posiada woda po jego zastosowaniu. Powiedziałem też, tak na wszelki wypadek, gdyby
chciał kupić, że jest to polski produkt, który zaimportowaliśmy do Meksyku na
sprzedaż.
-
Gdzie się poznali?
Usłyszałem
nagle jak jeden z gangsterów ubranych na czarno wypytywał Olivię, nie mogąc
widocznie powstrzymać swojej ciekawości.
-
W ramach wymiany kulturalnej wyjechałam do Polski i tam się poznaliśmy - Olivia
odparła krótko.
-
Z czego się utrzymuje? - dopytywał syn szefa, kiedy podszedłem do mojej żony.
-
Z każdej nadarzającej się pracy. Czasami pracuję jako murarz, stolarz, elektryk
- odpowiadałem udzielając nowych informacji, żeby się ciągle nie powtarzać. -
Pracujemy gdzie tylko się da i także staramy się sobie radzić jak tylko
możemy. Nie jest nam lekko tak jak wszystkim innym.
Na
moją odpowiedź nie usłyszałem żadnego komentarza. A korzystając z okazji, że
obok nas stał ten gangster od wagi, pokazałem mu wysuszony makaron, którego
trochę zostało na tacy i dodałem:
-
Zajmujemy się także robieniem jedzenia, żeby było nam łatwiej i taniej.
Spojrzał tylko na mnie i nic nie powiedział.
Na
widok aparatu fotograficznego leżącego na półce nad telewizorem, „Szef” natychmiast
polecił mi wyświetlić zdjęcia w nim się znajdujące. Bez słowa zaczęliśmy je
oglądać. Pierwszym zdjęciem, jakie się ukazało było zdjęcie kotki w pokoju
dzieci. I tak samo było z kilkoma następnymi, na których było uwiecznione przez
dzieci to samo zwierzątko.
-
To główna bohaterka zdjęć dzieci - skomentowałem to co oglądaliśmy. Przeglądaliśmy
dalej następne „fotki”.
-
Co to jest? - od razu zainteresował się na widok zdjęcia kartonowych pudełek
wypełnionych jakimiś drobnymi elementami, starannie w nich ułożonymi.
W
pierwszej chwili sam nie wiedziałem co to może być i bez słowa
przyglądałem się dłuższą chwilę, starając się rozpoznać te małe części.
Nawet powiększenie zdjęcia nie od razu mi pomogło. A mogło to się skojarzyć na
przykład z jakimiś kapsułkami albo nabojami.
-
Klocki Lego - stwierdziłem wreszcie, zadowolony z siebie, bo odkryłem „wielką”
tajemnicę. - Dzieci je fotografują, żeby potem móc je ponownie ułożyć w ten sam
sposób – wytłumaczyłem odczuwając dużą ulgę, bo w przeciwnym razie tamci
wpadliby chyba w histerię…
Podszedł
do nas „Brygadzista” i z czegoś jeszcze zdawał relację swojemu szefowi. Kiedy
skończył skorzystałem z okazji i podsumowałem.
-
Wszystko to, co powiedzieliśmy jest prawdą. Objąłem Olivię ramieniem i
spokojnie na nich patrzyłem.
„Brygadzista”
wyszedł bez słowa. Okazało się, że zostaliśmy tylko z szefem i jego synem. Ten
pierwszy skierował się do drzwi nic nie mówiąc, a ten drugi idąc za nim powiedział
tylko na pożegnanie:
-
Życzę dobrej nocy.
I
nagle zrobiło się pusto w domu. Jedynie zza otwartych drzwi dobiegały często
powtarzające się pytania:
-
Znaleźliście narkotyki?
Zamknąłem
drzwi. Słychać było odjeżdżające „fury” i po chwili zapanowała całkowita cisza.
Objęliśmy
się. Podziękowaliśmy samemu Panu Bogu Ojcu za ten cud ocalenia i podziękowaliśmy
Duchowemu Opiekunowi Ziemi za całą pomoc. Nie wyrządzono nam najmniejszej krzywdy.
Nikt nas nawet palcem nie dotknął. Żaden włos nie spadł nam z głowy i nie
zostało wypowiedziane ani jedno i nawet najmniej obraźliwe słowo. Niczego nam
nie ukradli, nic nam nie zepsuli i zostawili nas w spokoju.
Usiedliśmy
wreszcie po tym wszystkim, by nieco odpocząć i ochłonąć z wrażenia. Od razu
pojawił się Pawełek i Danielek, chcąc się dowiedzieć co się stało.
-
Szukali narkotyków, bo myśleli, że jesteśmy jakąś ich konkurencją. A że
oczywiście nic nie znaleźli, bo nie mogli (przecież się tym nie zajmujemy),
więc w końcu sobie pojechali - zwięźle wyjaśniłem.
Naszym
synom w zupełności to wystarczyło, a my ze swej strony chcieliśmy się dowiedzieć
kiedy dokładnie się obudzili z powodu tego całego zamieszania. Okazało się, że
prawie od samego początku już nie spali, więc pochwaliliśmy ich za to, że
zostali w łóżkach i nie zeszli na dół, żeby zobaczyć co się dzieje powodowani
niezdrową ciekawością.
Chwilę
jeszcze ze sobą porozmawialiśmy. A kiedy dzieci wróciły do swojego pokoju,
zaczęliśmy od razu „na gorąco” komentować to wszystko, co się właśnie
wydarzyło. Olivia opowiedziała mi o pewnym bardzo ciekawym spostrzeżeniu, jakie
sama wyraźnie zauważyła, a które umknęło mojej uwadze.
Mianowicie
wyraźnie czuła, że w powietrzu „coś” było, że jakaś silna Energia wypełniała
nasz dom, ponieważ gangsterzy w inny sposób do niego wchodzili, a w zupełnie
inny go opuszczali. Wchodząc do domu głowy mieli wysoko podniesione oraz byli
bardzo pewni siebie. A kiedy wychodzili, to głowy mieli opuszczone i byli jacyś
spokojniejsi, a może nawet trochę pokorniejsi. Wychodzili jakby „coś” im przeszkadzało,
jakby „czegoś” nie mogli wytrzymać. Niewątpliwie coś wyjątkowego miało miejsce
tamtej nocy w naszym domu.
Rozmawialiśmy
też o tym, że przyjechała do nas cała uzbrojona banda przygotowana do walki - w
ich mniemaniu - z jakąś konkurencyjną mafią. Jednak w czasie dokonywanej przez
siebie kontroli szybko zdali sobie sprawę ze swojej ogromnej pomyłki, bo
najechali na jakąś zupełnie przeciętną rodzinę trzymającą się z dala od
jakiejkolwiek przestępczej działalności.
Zaczęliśmy
też trochę żartować, że szukali narkotyków, a tu jakieś zabawki, kotki na zdjęciach
i przestraszone małżeństwo, w którym natknęli się na jakiegoś „gringo”. Chyba
nawet sami zdali sobie z tego sprawę, że się ośmieszyli na całego, ponieważ
„szef” kilkakrotnie dopytywał się jednego z bandziorów, na co ten w odpowiedzi
tylko powtarzał: „Nigdy ich nie widziałem”.
Wreszcie
postanowiliśmy ponownie pójść spać. Kiedy smacznie i błogo odsypialiśmy sobie
zarwaną noc, obudziło nas głośnie pukanie do drzwi. To sąsiadka z naprzeciwka
przyleciała z samego rana, żeby się dowiedzieć co się stało i zaspokoić
swoją ciekawość. Jak sama powiedziała wszyscy sąsiedzi wypytywali ją co się
stało. Odpowiadała tylko, że sama nic nie wie. A kiedy w skrócie
opowiedzieliśmy jej wszystko stwierdziła, że najbardziej się bała, że będą mnie
bili, i że zabiorą mnie na dalsze przesłuchanie. Przyznała też, że nie mogła
się powstrzymać od zatelefonowania do swego męża i na bieżąco zdawała mu
relację z tego wszystkiego co się działo.
W
zamian dowiedzieliśmy się od niej, że przyjechało w sumie pięć samochodów,
czyli około dwudziestu bandytów. A kiedy obudzeni sąsiedzi przyglądali się ze
swoich domów co się dzieje, tamci swoimi latarkami świecili im po oknach.
Porozmawialiśmy
jeszcze trochę cały czas powtarzając, że tylko dzięki Panu Bogu nic nam się nie
stało. Kiedy pożegnaliśmy się z sąsiadką, mieliśmy nieodparte wrażenie, że
skoro mafia nas nie ruszyła, to teraz wszyscy sobie pomyślą, że mamy z nimi coś
wspólnego, bo wbrew słowom o opiece samej Opatrzności ludzie często mają własne
wytłumaczenie wielu rzeczy. Nie przejmowaliśmy się tym jednak wcale - w sumie
każdy ma prawo myśleć co chce, a Prawda i tak zawsze wyjdzie na jaw.
Długo
nie czekaliśmy, żeby tak właśnie się stało. Chociaż po całym tym zdarzeniu ze
zdziwieniem zauważyliśmy, że niektórzy z naszych sąsiadów odnoszą się do nas
znacznie uprzejmiej oraz z większym szacunkiem niż kiedyś. Również jeden z
sąsiadów, który do tej pory nie zwracał na mnie większej uwagi, to tym razem na
moje powitanie odpowiedział: „Dzień dobry panu”… No proszę jak miło. Jeszcze
trochę to zacznie mi się to podobać - i wszyscy niech się do mnie teraz
zwracają: Don Wiktor…
Jednak
bardzo szybko wróciłem na ziemię, gdyż wkrótce znowu nie mieliśmy pieniędzy i
zaczęliśmy sąsiadom myć samochody. Akurat tak się złożyło, że razem z żoną
miałem ich kilka do umycia i nasz mały sąsiad, kilkuletni Carlos ze zdziwieniem
mnie spytał:
-
Don Wiktor, umyją samochody wszystkim sąsiadom?
-
Nie, Carlos - odpowiedziałem bardzo tym rozbawiony - tylko kilka.
-
Więc jednak dla moich małych przyjaciół jestem Don Wiktor - cieszyłem się w myślach
jak małe dziecko. Lepiej być takim panem od mycia samochodów niż od strzelania.
- A tak na dobrą sprawę nie byłoby wcale źle zarobić trochę więcej pieniędzy
myjąc więcej samochodów - pomyślałem jeszcze.
A
te zarobione niewielkie pieniądze - chociaż jedynie na skromne - to jednak
starczyły nam na niezbędne wyżywienie. Wtedy już chyba nikt na osiedlu nie miał
wątpliwości, że jednak z mafią nie mamy nic wspólnego i nie zajmujemy się żadną
sprzedażą narkotyków, więc znowu „nie ma tego złego, co by na dobre nie
wyszło.”
Dla
mnie ważne było przede wszystkim to, co nagle zrozumiałem tamtej nocy. Otóż zostałem
wyprowadzony z wielkiego błędu. Zawsze mi się wydawało, że mieć zapewnione
bezpieczeństwo przez samego Ojca Stworzyciela oznacza nic innego jak właśnie
być w pełni chronionym przed choćby najmniejszym kontaktem z danym
niebezpieczeństwem. Myślałem, że w jakiś cudowny sposób ono po prostu zniknie,
rozpłynie się w powietrzu i unikniemy tego całego zajścia, bo nie będziemy na
nie w ogóle narażeni.
I
dlatego w chwili kiedy zobaczyłem uzbrojonych ludzi przed naszym domem rozgoryczony
zastanawiałem się dlaczego nie zapadli się pod ziemią? Czemu nie spadł na nich
jakiś ogień prosto z nieba i nie pochłonął ich w jednej chwili? Dlaczego po
prostu na miejscu nie padli trupem?
Teraz
wiem, że znajdując się nawet w samym środku jakiegoś zagrożenia, a mając niezłomną
wiarę w samego Pana Boga, w Jego opiekę, nic złego nie może się stać.
Wydarzenia,
które dane nam było przeżyć tamtej nocy były bardzo nieprzyjemne, ale
przesłanie otrzymane z Nieba jest jedną z najpiękniejszych rzeczy jaką dane nam
było odczuć w tym naszym życiu.
Chodząc
uczciwymi ścieżkami przez życie, złu nie ulegając, nie ma najmniejszego powodu,
żeby się czegoś takiego obawiać i wszystkiego tego co zło ze sobą niesie. A
jeśli nawet coś nam by się stało, to i tak najważniejszą rzeczą jest, że to
dusza nie odniesie żadnego uszczerbku.