Od razu zaznaczam - moja żona, moi synowie ani ja nie jesteśmy
żadnymi znawcami elektroniki. Po prostu życiowa potrzeba zmusiła nas do
zmierzenia się z następną trudnością w naszym życiu. Jest to również przykład
posłużenia się szóstym zmysłem - intuicją, czyli tak naprawdę jest to otrzymana
pomoc od Istot Duchowych. A jej następstwem jest skorzystanie z porad odszukanych
w Internecie i wykorzystanie ich w naprawie własnego komputera. Zanim jednak sami
do tego się zabraliśmy, to oczywiście w pierwszym odruchu zawieźliśmy nasz
wysłużony sprzęt (już ponad dziesięcioletni) do punktu naprawczego. Po kilku
dniach fachowcy stwierdzili, że do wymiany jest płyta główna komputera. Koszt to
w przeliczeniu sześćset złotych oraz dodatkowych sto za wgranie systemu
operacyjnego, razem z innymi tam jeszcze programami. I znów z braku pieniędzy
musieliśmy się pogodzić z tym, że do domu wracamy z pustymi rękami, czyli z nie
naprawionym sprzętem.
.
Dopiero po kilku dniach w sieci zaczęliśmy szukać potrzebnych
wiadomości związanych z taką usterką. Mamy akurat tę możliwość, że możemy
korzystać z publikacji i filmików w języku angielskim, hiszpańskim, no i
polskim. Dzięki temu jest większy zakres poszukiwań. I natrafiliśmy na taki sam
przypadek. Ktoś napisał, że aby ustalić przyczynę usterki, to po kolei odłączał
wszystkie urządzenia. Odłączył też włącznik komputera. Oczywiście nie wszystko
jednocześnie, lecz po kolei. Nawet z obudowy wyjął podzespoły komputera. W ten
sposób chciał sprawdzić, czy jego obudowa nie powoduje jakiegoś zwarcia. Tak
więc po tym teoretycznym przygotowaniu przyszła kolej na nas.
Tak jak napisałem w tytule, po krótkiej chwili komputer się wyłączał.
Zgodnie z przeczytanymi poradami zaczęliśmy odłączać poszczególne jego podzespoły.
Po każdorazowym odłączeniu jakiejś części następowała próba uruchomienia sprzętu.
Jeśli dalej nie chciał się włączyć, to znaczy, że to nie jest przyczyną jego
usterki, więc daną część należało podłączyć z powrotem, a odłączyć następną. I
tak po kolei ze wszystkimi.
Zaczęliśmy od dysków twardych, następnie napęd DVD, potem
jeszcze czytnik dyskietek. (To taki stary egzemplarz). Jednak za każdym razem
komputer zachowywał się podobnie - dwie, trzy sekundy i samoczynnie się
wyłączał. Doczytałem się również, że w ten sposób zabezpiecza się przed
możliwymi następnymi uszkodzeniami. Następnie odłączyliśmy przycisk włączania
komputera, więc włączyliśmy go „na krótko”, zwierając dwa przewody wtyczki zasilania
płyty głównej. Znowu nic z tego. W podobny sposób sprawdziliśmy pamięć
komputera. Mamy dwie i każdą sprawdzaliśmy z osobna Też nic. Potem na płycie
głównej była jakaś mała kwadratowa wtyczka z czterema przewodami. Odłączyłem ją
i… komputer się nie wyłączył. Zaczął charakterystycznie brzęczeć, jak to zwykle
robił przy prawidłowym uruchamianiu. W pierwszej chwili nawet nie wiedziałem od
czego są te przewody. (Taka to ta moja „komputerowa wiedza”). Potem sprawdziłem
w Internecie, że jest to zasilanie procesora.
Wszyscy bardzo się ucieszyliśmy z pierwszego powodzenia, jakim
było ustalenie przyczyny tej usterki. Bardzo nas to podbudowało. Na szczęście mieliśmy
drugi nieużywany komputer (też uszkodzony - eMachine), więc postanowiliśmy wyjąć
z niego procesor i zamienić z tym uszkodzonym. Na szczęście oba procesory były
takie same. (AMD Athlon 64). Ich obsadzenie na płycie głównej wymaga gniazda typu
Socket AM2, więc pasowały jak ulał. Przedtem jednak z procesora usunęliśmy
pozostałości zużytej, wyschniętej pasty termoprzewodzącej i dodaliśmy jej nową
warstwę. Natychmiast po wymianie procesora i założeniu na nim wiatraczka szybko
włączyliśmy komputer. Włączył się bez żadnych przeszkód. Naprawa powiodła się w
stu procentach. Kamień spadł nam z serca. Znowu mamy narzędzie nauki, pracy,
wiadomości i zabawy. Zaoszczędziliśmy też sporo pieniędzy.
Jednak, jak to się wkrótce okazało, to była dopiero rozgrzewka w
naszych zmaganiach z tego rodzaju przeciwnościami losu. Teraz przyszła kolej na
mały komputerek. Jego wiatraczek ledwie się kręcił, a właściwie już w ogóle nie
chłodził laptopa. (Dodatkowe chłodzenie nie było wystarczalne). Tak więc
korzystanie z niego było wręcz niemożliwe. Nawet zwykłe pisanie było bardzo powolne
z racji przegrzewania się procesora. Wiatraczek co prawda czasem się włączał,
jednak było to tylko jego żałosne skwierczenie na jego niskich obrotach.
Oczywiście o oglądaniu czegokolwiek na tym sprzęcie nie było już mowy. I tak w
większości przypadków wiatraczek był nieruchomy, w ogóle nie mógł się obracać.
Cóż, nie było rady. Znów trzeba było się podjąć następnej nowej
rzeczy. I tak jak poprzednio nasze przygotowania do naprawy zaczęły się od
przeszukania Internetu. Tym razem natrafiliśmy na nagranie w języku angielskim.
To było to, czego właśnie potrzebowaliśmy. Dotyczyło ono rozmontowania całego
laptopa, bo niestety, żeby dostać się do wiatraczka najpierw należało wyjąć z
niego wszystkie inne części, włącznie z płytą główną.
A zatem naprawdę z ciężkim sercem oglądałem to nagranie, jak jakieś
cieniutkie przewody były wydłubywane spomiędzy różnych małych podzespołów
komputerka. Wszystko oczywiście ciasno upchane, małe i zupełnie nieznane. Co
innego komputer na biurko. Dużo miejsca i w dodatku łatwy dostęp do wszystkiego.
Ale tutaj?! To przecież zegarmistrzowska robota! A jeszcze ten mój wspaniały sokoli
wzrok. Z bliska widzę bardzo wyraźnie, ale przez szkło powiększające. (Mamy co
prawda jedno takie, dodatek - zabawka do czasopisma dziecięcego sprzed lat).
Na całe szczęście synowie chętnie pomagają w tego rodzaju pracach
i lubią takie malutkie dłubaniny. Już żartowałem, że wszystko będziemy nagrywać
w czasie rozkręcania naszego komputerka, gdyż miałem poważne obawy, czy nie
zostaną nam jakieś części po jego naprawie i złożeniu. Już mniejsza o śrubki, bo
to mniejszy kłopot. (Po złożeniu laptopa zostało ich pięć).
Spędziliśmy cały dzień na tej żmudnej naprawie. Po wydostaniu
wiatraczka okazało się, że do jego rozkręcenia potrzebujemy dość małego
wkrętaka. Tylko że takiego to akurat nie mamy. Żaden z tych posiadanych przez
nas nie mieścił się w nacięciach śrubki. Mieliśmy jeden mały wkrętaczek, lecz
płaski a nie gwiazdkowy i w dodatku za szeroki. Po chwili zastanowienia
postanowiliśmy, że go zmniejszymy. W tym celu małym pilniczkiem zacząłem
spiłowywać jego boki jak i zmniejszać jego grubość. Zajęło to trochę czasu, ale
opłacało się, gdyż dzięki temu wkrętak mieścił się w główce śrubki i już mogliśmy
rozkręcić wiatraczek komputera.
Z innego nagrania w Internecie wynikało, że łopatki wiatraczków
laptopów osadzone są na trzpieniu. Wystarczyło tylko zdjąć obudową, następnie
lekko podważyć łopatki i już był dostęp do miejsca, jakie należało oczyścić i
naoliwić. Jednak w przypadku naszego komputerka (Dell 620) zastosowano inne
rozwiązanie. Wiatraczek jest łożyskowany, więc nie było mowy o oddzieleniu jego
łopatek od łożyska.
A w takim przypadku, to nie pozostało nam nic innego jak tylko zwilżyć
oliwą samo łożysko z zewnątrz. Liczyliśmy na to, że przedostanie się ona przez jego
obudowę i naoliwi jego wnętrze, jego części toczne. Wystarczyło tylko odkleić
kawałek naklejki, osłaniającej łożysko toczne przed kurzem. Nadmiar oliwy
(wysokiej jakości, bo do oliwienia maszyny do szycia) moja żona usunęła w
ostrożny sposób, żeby nie zatłuścić obudowy wiatraczka, bo wtedy naklejka już
by się nie przykleiła i brud dostałby się do łożyska.
Wszystko przebiegło sprawnie i zaczęliśmy składać komputer. A
kiedy go poskładaliśmy, to niestety, ale nie chciał się włączyć. Trudno, znowu
trzeba było odkręcać obudowę, żeby sprawdzić co się stało. Okazało się, że
przewód podłączony do gniazda dysku twardego nie był odpowiednio dociśnięty.
Brak styku. Po ponownym skręceniu obudowy tym razem komputerek się uruchomił i
wiatraczek od razu zaczął się kręcić. Nawet przestał głośno skwierczeć. Zresztą
zaraz po jego naoliwieniu sprawdziliśmy na „sucho” jak się obraca. Wyglądało na
to, że jego opory toczenia znacznie zmalały, gdyż po wprawieniu go w ruch nie
zatrzymywał się od razu, lecz siłą bezwładności kręcił się przez dłuższą chwilę.
Uznaliśmy to za dobry znak, więc prawdopodobnie jego naprawa się powiodła.
I rzeczywiście tak było. Po uruchomieniu komputerka wszystko
działało jak należy. A dodatkowy wiatraczek, jaki z zewnątrz chłodzi procesor (który
odsłoniliśmy zdejmując klawiaturę) też bardzo pomaga utrzymać jego właściwą
temperaturę pracy, co zwłaszcza w tych upałach ma bardzo duże znaczenie.
(Już nie będę opisywać jak za drugim razem, kiedy znów
chcieliśmy naoliwić wiatraczek, zajęło nam to zaledwie… dziesięć minut. Skoro
klawiatura komputerka została wcześniej odkręcona, to wystarczyło tylko odkleić
osłonę łożyska - bez konieczności wyjmowania wiatraczka z komputera - napuścić
kilka kropel oliwy i po całej naprawie… Zrobiliśmy tak na noc, żeby łożysko toczne
lepiej się naoliwiło).
Jednak na tym nie koniec tych naszych komputerowych zmagań.
Okazało się, jak to sprawdził nasz starszy syn Paweł, że w uszkodzonym
komputerze (eMachine), z którego pożyczyliśmy procesor jest dwanaście
uszkodzonych kondensatorów. Oprócz tego pamięć też jest do wymiany (producent
Samsung).
Poprosiliśmy Gabriela z Warszawy o przysłanie potrzebnych części
w ramach pożyczki. Zgodził się bardzo chętnie. Po półtora miesiąca mieliśmy je
u siebie i zabraliśmy się do pracy. Tym razem już lepiej się przygotowaliśmy,
bo zakupiliśmy pompkę próżniową do odsysania lutu.
Jakiś czas temu musieliśmy przylutować jeden kondensator do
naszego nie przenośnego komputera (komputera na biurko, stacjonarnego), co
zajęło nam „tylko” sześć godzin… Tak więc po tej nauczce już zmądrzeliśmy.
Jednak niestety. Ponieśliśmy porażkę. Oczywiście z odlutowaniem kondensatorów
nie było żadnych kłopotów, ale za to oczyszczenie otworków na płycie, żeby
przylutować nowe przekraczało nasze skromne możliwości.
Pompka jak najbardziej, bardzo się przydała, ale na sześć odlutowanych
kondensatorów tylko jedno miejsce zachowało prześwit, było całkowicie
pozbawione cyny w przeciwieństwie do pozostałych miejsc, jakie w dalszym ciągu
pozostawały zalutowane. Nie udało się nam usunąć z nich cyny. I chociaż zdołaliśmy
przylutować kilka kondensatorów, to jednak uznaliśmy, że na taką jakość wykonania
nie możemy się zgodzić. Chodzi o to, że druciki kondensatorów nie przeszły na
drugą stronę płyty komputerowej. Zostały przylutowane od strony z pozostałymi
częściami płyty i sterczą nad jej powierzchnią kilka centymetrów. (Sterczą jak
na szczudłach).
Pozostawiliśmy długie nóżki, żeby grotem lutownicy dostać się do
otworków na płycie i w ogóle móc jakoś przylutować te kondensatory. Tylko że
fachowo to wcale nie jest. Zatem po krótkiej naradzie z żoną i dziećmi
stwierdziliśmy, że nic z tego. Jak mamy coś zrobić, to trzeba to zrobić dobrze.
Wobec tego musimy zaopatrzyć się w plecionkę z miedzi, dzięki której można
usunąć pozostałość lutu, zalegającego w otworkach na nóżki kondensatorów. Tak
więc nie pozostało nam nic innego, jak pogodzić się z tą porażką.
Nad wymianą kondensatorów pracowaliśmy dwa dni i już się
nastawiłem, już myślałem, że wreszcie znów będziemy mogli korzystać z tego
uszkodzonego komputera. Niestety, ale tak się nie stało. Mina mi zrzedła i było
mi smutno. Dzieci z żoną chyba jakoś lepiej ode mnie to zniosły. Na zakończenie
stwierdziliśmy, że przy najbliższej dogodnej okazji kupimy sobie taką plecionkę
z miedzi, tym bardziej, że na dwóch innych nagraniach ktoś po hiszpańsku (na
jednym) i ktoś po polsku (na drugim) pokazał, jak posługując się właśnie tak
odpowiednio przygotowaną taśmą z miedzi można dokładnie oczyścić miejsca do przylutowania
drucików kondensatorów.
Nie pozostało nam więc nic innego, jak uzbroić się w cierpliwość
i mieć nadzieję na pełne powodzenie w przeprowadzeniu tej następnej naprawy. Zresztą
tym samym musimy się wykazać chcąc zrobić antenę do odbioru bezpłatnego
Internetu, jaki jest dostępny w różnych galeriach handlowych. Podobno takie
anteny mają zasięg około dwudziestu kilometrów. Brzmi to zachęcająco. Już się
cieszymy na myśl o ponownym dostępie do sieci, o powrocie do wirtualnego -
odkłamanego świata, bo jak powiedział mój młodszy syn Daniel, bez Internetu jest
tak jakoś pusto.
I wierzymy, że tak jak Istoty Duchowe pomagają nam w codziennym
życiu pokonywać wiele różnych trudności, przeciwności, to tak pomogły nam w
tych naprawach i pomogą w dalszych tego rodzaju pracach. Co prawda żyjemy w tym
zakłamanym systemie, lecz przestrzegając prawa możemy przezwyciężać jego
ograniczenia, by nie godzić się na te wszystkie krzywdzące warunki, jakie stale
nam narzuca. (Co dobitnie streścił Tomasz z Londynu pisząc w swoim liście, że zakłada
kaganiec). Tak więc każda nadarzająca się ku temu okazja jest naprawdę warta do
wykorzystania w celu odzyskiwania naszej wolności.