Iść przez życie pod prąd
tego zakłamanego świata, lecz zgodnie z nurtem tegoż właśnie życia - czy to
jest w ogóle możliwe? Tak, jak najbardziej jest możliwe, choć oznacza całkowitą
zmianę dotychczasowego sposobu postępowania, okupioną bardzo wysoką ceną. A o
tym dane nam było przekonać się na własnej skórze. I nikogo z nas los nie
oszczędzał - ani mojej małżonki, ani naszych dwóch synów, czy też spisującego
te słowa. A stało się to z chwilą, kiedy skończyły się nam wszystkie pieniądze.
I to dosłownie wszystkie, ponieważ nie mieliśmy nawet grosza, by kupić sobie
choćby trochę jedzenia. Tym samym i nasze dzieci przeszły przez wyjątkowa próbę
w ich młodym życiu, gdyż kilka razy zdarzyło się nam głodować długimi dniami,
ale to jest zupełnie odrębna sprawa. (Zresztą, opisana w książce „Wolna Wola i
»Nowa« Duchowość”.)
.
Nie chcemy przez to
powiedzieć, że nie zamierzaliśmy pracować zawodowo. Ależ tak, jak najbardziej -
zależało nam na znalezieniu dobrej, uczciwej pracy, by zapewnić sobie przyzwoite
bytowanie. Niestety, nasze wszystkie, ponad półtora roczne wysiłki spełzły na
niczym. Najwidoczniej przeznaczone nam było iść inną drogą, bo ten kierunek był
dla nas zamknięty. Musieliśmy więc pokonać inny szlak w tej wędrówce, który był
nam zupełnie nieznanym, lecz jak się teraz okazało, możliwym i do przebycia, i
do przeżycia. Jednak te kilka ostatnich i bardzo długich lat zapamiętamy chyba
na siedem wcieleń, gdyż czasem było naprawdę ciężko. A co do podstawowego
pytania, czy idziemy właściwą drogą i czy postępujemy słusznie podążając nią
dalej, to odpowiedź nadeszła nieoczekiwanie od samego Ducha Świętego, który
stwierdził krótko, że wypełniamy wolę Bożą. A to nam w zupełności wystarczyło, a
także i uspokoiło.
Jednak to wcale nie
oznacza, że wszystko jest pięknie ładnie. Nie jest też łatwo. Nadal musimy sobie
radzić z wieloma codziennymi błahymi trudnościami, których przezwyciężenie bez
pieniędzy urasta niekiedy do bardzo poważnych kłopotów. Mamy tu na myśli choćby
konieczność naprawy przeciekającego kranu czy uszkodzonych komputerów. Do tego
połatane ubranie, rozpadające się, dziurawe buty, co oczywiście jest mało ważne
w porównaniu z potwornym bólem ucha środkowego, bólem zęba albo rozległą raną powstałą
wskutek ugryzienia przez psa. Gdybyśmy tylko mieli pieniądze, to nic prostszego
jak tylko skorzystać z pomocy lekarskiej, albo kupić sobie części zamienne czy nawet
i nowy sprzęt, lecz w naszym przypadku to nie jest możliwe.
Ratowała nas i ratuje jedynie
wspaniała przezorność Opatrzności Bożej. W Biblii jest napisane - „Zanim Jahwe
wymierzy cios, najpierw leczy rany”. I tak oto zanim odnieśliśmy rany, to w
naszym ogródku już od kilku lat rosną sobie różne lecznicze roślinki, z jakich
robiliśmy sobie okłady czy przygotowywaliśmy zdrowe napoje. Zanim popsuł się
nasz komputer, to dużo wcześniej podarowano nam inny, którego teraz już nie używamy,
więc wykorzystaliśmy jego procesor, aby naprawić naszą maszynę obliczeniową.
(Komputer wyłączał się po dwóch, trzech sekundach od chwili jego uruchomienia).
Akurat był wyposażony w ten sam rodzaj zegara i pasował jak ulał. A nie dalej
jak wczoraj (7-go grudnia) niechcący urwałem zawór pod zlewozmywakiem kuchennym.
Był już tak przerdzewiały, że ledwo się trzymał, co w każdej chwili groziło
zalaniem domu. Na całe szczęście (szczęście w nieszczęściu) ta awaria nie zaskoczyła
nas ani w nocy, ani dzisiaj, kiedy to w domu mamy sześć stopni powyżej zera, a
woda w kranie jest lodowata. (I nie zalało nam całego domu, tylko trochę podłogi
w kuchni.)
Po prostu nadeszło
ochłodzenie i dzisiaj rano padał śnieg z deszczem. Na całe szczęście tak się
pięknie złożyło, że miałem ostatni korek o średnicy pół cala, jakim zatamowaliśmy
płynącą się wodę. Zanim jednak to się udało, to całymi wiadrami wylewaliśmy ją
do ogródka, bo niestety zawór odcinający dopływ wody do domu, pomimo jego
zakręcenia, nie spełnił swojej roli. Teraz tylko dłonie drętwieją od
wystukiwania literek na klawiaturze, gdyż nie możemy pozwolić sobie na
włączenie ogrzewania. Mamy piecyki elektryczne, tylko że tutejszy rząd „wspaniałomyślnie”
podwyższa cenę za energię elektryczną, wprowadzając właśnie teraz zimową taryfę
opłat. I tak od kilku już lat „pomaga” ludziom przetrwać najgorsze miesiące w
roku.
Ale to tylko takie tam drobne
szczegóły i uroki przebywania w takiej a nie innej strefie klimatycznej. Raz
upał, że wszystko usycha na pieprz, a kiedy indziej ziąb, jak na najmroźniejszym
wygwizdowie. Cóż, takie urozmaicenie tego bytowania i chyba zdążyliśmy się do
tego już nieco przyzwyczaić. Ważne, że codziennie mamy co jeść a deszcz na
głowę nam nie pada. Chciałoby się rzec - głodno, chłodno i do domu (w niebie)
daleko, lecz nie ma co marudzić a swoje zadanie w tym wcieleniu sumiennie
wypełniać. I nic nie może w tym przeszkodzić, bo jakieś tam drobne przeciwności
losu w tym świecie fizycznym są niczym, porównaniu z nieograniczonymi
możliwościami duchowymi, oczywiście nie żadnymi własnymi, lecz Świata Duchowego,
dla którego nie ma rzeczy niemożliwych, więc o tym cały czas pamiętać nam
trzeba, zwłaszcza w chwilach najbardziej wymagających hartu ducha, by w razie
czego innym duszyczkom przykład dawać, gdyż świat jasnych uczynków bardzo
potrzebuje. A przecież jest bardzo wielu ludzi szlachetnych, uczciwych, żyjących
nieskazitelnie, ludzi kryształowych. Czas też nadejdzie i taki, kiedy to
właśnie oni dojdą do głosu i przemówią głośno i tak donośnie, że będą usłyszani
na krańcach Ziemi! Widzę to ja, nie ślepy, bo mam oczy do patrzenia (a nie
tylko dla ozdoby) i słyszę to ja, nie głuchy, co mam uszy do słuchania (a nie
do tego, żeby mi marzły od chłodu). A przede wszystkim, to z całą pewnością to
wiem ja, rozumny, ponieważ nie moja to mądrość jest we mnie, lecz ta nabyta,
natchniona i ta długimi latami ciężkiej pracy wykształcona przez Duchowych Nauczycieli.
(Praca duchowa, praca nad
sobą, nad pokonywaniem własnych słabości jest jedną z najcięższych, ale na
pewno dającą dużo więcej zadowolenia niż jakieś tam zarabianie pieniędzy.
Zwłaszcza, że dążenie do doskonałości daje błogi spokój sumieniu, ponieważ moje
właściwe ja właśnie w tym celu postanowiło wcielić się ponownie.)
I w razie czego nie ma tu
czego zazdrościć, ponieważ każda osoba ma własnego Nauczyciela Duchowego. Cały
kłopot polega tyko na tym, że na ogół jest on nagminnie pomijany, lekceważony i
ludzie nie zwracają najmniejszej uwagi na jego wskazania, podpowiedzi. A skoro
w ten sposób go odrzucamy, to nie ma już mowy o jakimkolwiek nauczaniu,
kształceniu duchowości.
A pisząc o ciężkiej pracy
duchowej, to oczywiście mamy na myśli nie tylko tę moją, (już nie wspominając o
tym, jak wiele jej jeszcze przede mną) lecz i mojej żony, i moich synów, i każdej
innej osoby, która tylko tą wąską ścieżką iść przez życie się odważyła, właśnie
wbrew wszelkim wygodom tego świata, schodząc z jego szerokiej, wygodnej i na
zatracenie prowadzącej drogi.
Tutaj trzeba jednak przyznać,
że na początku nie było to takie łatwe. Kiedy napotykaliśmy pierwsze trudności,
to czasami myśleliśmy, że dosłownie świat się dla nas skończył i nie ma już dla
nas żadnego ratunku. W dodatku wiele różnych przyjemności nagle stało się dla
nas niedostępnych. Mogliśmy sobie tylko pomarzyć o wyjściu do kina czy choćby o
zjedzeniu czegoś smacznego. (Tylko że po jakimś czasie te przemysłowe
„smakołyki” okazały się być czymś, co trudno nazwać jedzeniem.)
Tylko
że zanim to do mnie dotarło, to znowu trudno mi było pogodzić się z
koniecznością odmówienia sobie tego, na co akurat miałem ochotę. A w ogóle, to
dlaczego właśnie ja mam cierpieć z tego powodu? Dlaczego to akurat mojej
rodzinie i mnie samemu przyszło zaniechać wielu przyjemności podniebienia i
przestać spożywać takie rzeczy, jakie jeszcze do niedawna wydawały się nam być
przysmakami, i to takimi, bez których trudno było sobie wyobrazić codzienne
życie? A w dodatku codzienność bez żadnej telewizji kablowej czy satelitarnej w
ogóle jest nie do przyjęcia… (Nie mówiąc już o braku samochodu.)
I dlaczego to akurat nam przytrafiło
się, żeby zacząć wydostawać się z tej całej ułudy i zakłamania, żeby tak jak w
filmie „Matrix” doświadczyć tego niezwykle wstrząsającego przebudzenia, by
nagle znaleźć się w tym rzeczywistym, szczerym aż do bólu świecie, świecie przystrojonym
dla niepoznaki ohydną, potwornie zakłamaną maską, jaką to możnowładni mu nałożyli,
by na każdym kroku tylko sobie drwić z każdego jego mieszkańca, jakby chcieli
przez to powiedzieć, że tutaj to tylko oni są jedynymi panami i mogą robić
wszystko, co tylko zechcą również i z nami.
Często też rozmyślałem i
nie mogłem pozbyć się uporczywych, nawet krzyczących w mojej głowie myśli - po
co mi to wszystko, po co mi jakieś zmiany w moim życiu? Już tak bardzo źle było
mi żyć nieświadomie, bez konieczności zdawania sobie sprawy z wszystkiego, co
się dzieje dookoła? W imię czego pozbawiać się tego błogiego braku poznania?
Przecież dalej chcę się cieszyć w najlepsze ułudą. To nic nie boli… A jak ktoś inny chce, to proszę bardzo. Niech
każda duszyczka sama podejmuje swój duży wysiłek i niech każda duszyczka sama się
trudzi - i to niemało pracą nad sobą, nad poprawą swojego postępowania. Co mnie
to może obchodzić? Skoro im tak dobrze żyć w tym całym zakłamaniu, to co mi do
tego?
Ja mam swoje życie i też
mi zależy na tym, żeby mojej rodzinie zapewnić wszystko, co tylko jest do niego
niezbędnym, na przykład porządną chatę z wszelkimi wygodami i bogatym wyposażeniem,
w tym najnowocześniejszy sprzęt, a do tego przyzwoitą brykę - ba, żeby tylko
jedną, bo przecież chcę być bogaty. A co… Pieniędzy nigdy nie za wiele. Inni
tyle ich mają, to dlaczego akurat nie ja? I co w tym złego?
A jeśli trzeba by kraść,
mordować, oszukiwać, żeby tylko wejść w ich posiadanie, może nawet i
nieograniczone - to przecież niemal wszyscy teraz tak robią i mają się bardzo dobrze.
Wystarczy tylko rozejrzeć się dookoła i spojrzeć choćby na polityków. Tak, tym
to się powodzi…
No właśnie, muszę
szczerze przyznać, że kilka razy pojawiła się taka pokusa, żeby zapomnieć o
uczciwości, żeby przełamać wszelkie opory i rzucić się w wir doczesnej
ciemności uciech, byle tylko tej własnej, tymczasowej doczesności spełnić każdą
zachciankę i żeby w niej było mnie stać na wszystko. No tak - stać na wszystko,
czyli i na wyzbycie się człowieczeństwa również, a zwłaszcza na zapomnienie o
swoim duchowym pochodzeniu, na wyrzeczenie się swojego Duchowego Dziedzictwa,
jak również i na przeciwstawienie się sercu żywemu, sercu czującemu.
O nie, nie… Stój! Co to -
to na pewno nie. To nie wolność lecz nieokiełznana swawola. Tak bardzo łatwo
można się zatracić, więc nie ma nad czym się tutaj zastanawiać. Na szczęście w
porę przyszło opamiętanie i z raz obranej drogi nie ma odwrotu. Czasem zdarza
się na niej potknąć. Wtedy pozostaje tylko jedno - podnieść się i iść dalej. A
jakby na potwierdzenie słusznego wyboru właściwej drogi, mamy i te słowa, co są
słowami pełnymi goryczy, rozczarowania, smutku i upominania; są to słowa będące
najważniejszym świadkiem w sprawie człowieczej, a zwłaszcza są to słowa
sprawiedliwe, prawdziwe, jakie nie tak dawno słusznie wypowiedział o nas
Duchowy Opiekun Ziemi EA - Duch Święty. (Nie pamiętam ich dokładnie, ale
znaczenie jest takie) - „Tak krótko przebywacie na Ziemi, a nie potraficie
przejść przez życie dobrze, uczciwie. Nie potraficie powstrzymać się od zła…”.
Tak, to jest naprawdę
bardzo przykre i pożałowania godne. A to tym bardziej, że przecież takim
niewłaściwym postępowaniem największą krzywdę wyrządzamy sobie samym! I nikomu
innemu! To sobie najwięcej szkodzimy! A żeby sobie najwięcej szkodzić, to oto mamy
następną i jedną z licznych, największych głupot ludzkich! Często myślimy o
sobie, jakie to z nas mądrale, jacy to z nas goście, a jesteśmy tylko godne -
godni największego pożałowania. Oto największy szczyt głupoty, (a jak wyraźnie widać,
jest on najłatwiejszym do zdobycia, ponieważ tak wielu może się tym poszczycić,
jak i długim na nim przebywaniem), gdyż to przecież z własnej a niczym nie
przymuszonej woli przekreślamy sobie całe życie i w dodatku marnujemy tę jedyną,
wyśmienitą okazję do poprawy naszego całego
w i e c z n e g o istnienia!!!
Dlaczego? Gdyby przypadkiem
ktoś jeszcze nie wiedział, to nasze przebywanie na Ziemi jest jedynie
tymczasowe i jest jakby snem, po którym budzimy się do naszego właściwego,
prawdziwego życia w Świecie Ducha. To tylko tak na marginesie takie małe
przypomnienie. To co tutaj mamy jest zaledwie namiastką, przygotowaniem do
naszego rzeczywistego istnienia w zaświatach, czyli w świecie prawdy, a nie jak
tutaj w tej ułudzie, jaką bierzemy za coś nie zafałszowanego, popełniając najbardziej
tragiczny błąd w życiu!
Ktoś tutaj przestawił nam
wartości o 180 stopni. Ktoś nieźle się natrudził w budowaniu całej tej ułudy,
wywracając nam do góry nogami i stawiając na głowie odwieczny porządek tego co
na górze i tego co nisko na samym dole.
A skoro tak, to wiele
dusz żyje na samym dnie. Wobec tego to nic dziwnego, że nie mają one najmniejszego
pojęcia o tym, co znajduje się na Wysokościach, ponieważ samo dno już jest dla
nich szczytem możliwości bytowania w tym odwróconym, zakłamanym świecie. Dlatego
nie mają choćby na tyle wyobraźni, żeby przynajmniej dopuścić do siebie nieśmiałe
przypuszczenie, że być może jest zupełnie inaczej niż im się to wpaja od
najwcześniejszych lat, a co tak szumnie nazywamy zdobywaniem wykształcenia albo
tak dumnie zwykliśmy chrzcić mianem „oświata”. Tylko że większej ciemnoty to
ten świat już nie widział! To już nie są kapłańskie ciemności, lecz ciemności
ludzkiej głupoty!
Tutaj od razu musimy coś wyjaśnić
- tak, zawsze będziemy zwalczać każdy, choćby najmniejszy przejaw głupoty, lecz
nigdy nie występujemy przeciw jakiejkolwiek osobie. To są dwie różne kwestie. Każda
osoba ma wolną wolę postępować jak tylko chce. (No, chyba że ktoś świadomie
robi z siebie takiego głupka, jakiego jeszcze na tym świecie nie było, a czyni
to w pełni świadomie celem utrzymania tego starego systemu ciemiężenia,
gnębienia ludzi. Wtedy to już inna sprawa. Ktoś taki jest sam sobie winien
wyśmiewania go.)
Chcemy jeszcze wyraźnie
zaznaczyć, iż pomimo wielu ograniczeń, jakie stale spotykamy, to wcale nie
łamiemy prawa, żeby sobie ułatwić życie, ani nie idziemy na skróty. Stale i niezmiennie
postępujemy uczciwie. Nie kradniemy, żyjemy bardzo skromnie i płacimy za wszystkie
rachunki. Zdarza się, że nie zawsze na czas - to fakt, lecz nigdy nie
oszukujemy. Chociaż niekiedy aż korci, żeby coś spsocić…
Na przykład mamy taki
przypadek, gdzie jeden sąsiad kradnie prąd, (a drugi sąsiad Internet). Za
naszym domem jest jeden taki opuszczony budynek, lecz światło cały czas się w
nim świeci. Ta posiadłość jest pozbawiona licznika elektrycznego, pozostało po
nim tylko puste miejsce. Przewody elektryczne zaś zostały połączone na krótko,
więc obwód zasilania został zamknięty. Dla niepoznaki taką prowizorkę zasłonięto
gazetą. Muszę się przyznać, że bardzo mnie korciło, żeby poprzecinać te
przewody elektryczne, bo tu człowiek od ust dzieciom odejmuje tę ostatnią odrobinę
jedzenia, żeby zaoszczędzić trochę pieniędzy na haracz za energię elektryczną. A
to i tak kiedyś nie wystarczało, gdyż w końcu odłączyli nam prąd ze zaległy
rachunek. No i stało się, w domu zapanowała grobowa cisza i ponure ciemności.
Martwiliśmy się tylko o to,
czy jedzenie w lodówce się nie zepsuje. Mało tego tam było, więc tym bardziej
zależało nam na ocaleniu i tej odrobiny pożywienia. Na szczęście inni sąsiedzi
zgodzili się nam pożyczyć prąd i do jednego przedłużacza podłączyliśmy to co
najważniejsze - lodówkę, jedną żarówkę i komputer. Na całe szczęście po kilku
dniach mogliśmy spłacić zaległe rachunki i cała przygoda znalazła swe dobre
zakończenie.
Natomiast do częstego odłączania
nam telefonu z tego samego powodu (zaległości z opłatami) zdążyliśmy się już
przyzwyczaić. Mniejsza o linię telefoniczną. Zawsze najgorszy był brak
Internetu. Nie pozostawało nam więc nic innego, jak korzystać czasem z
kawiarenki internetowej. (Było to w czasie piłkarskich mistrzostw Europy w
2016-tym roku we Francji. Spacery w upale podczas najgorętszej pory dnia nie
należały jednak do przyjemności.)
Teraz nie mamy już linii
telefonicznej. Umowę zakończyliśmy około dwóch tygodni temu. W Meksyku
odpowiednikiem Telekomunikacji Polskiej jest Telmex. Po prostu dogadaliśmy się
z sąsiadami i od nich mamy Internet - bezprzewodowo. Mamy dwa komputery, jeden
przenośny a drugi na biurko. Jakiś czas temu dokupiliśmy do niego kartę do
połączeń bezprzewodowych i teraz bardzo dobrze nam służy. Z sąsiadami dzielimy
się kosztami za korzystanie z Internetu. Przynajmniej nie przepłacamy
monopoliście.
Nie używamy też telefonów
przenośnych (komórkowych). Co prawda mamy jakieś stare aparaty, lecz wiadome
ograniczenia uniemożliwiały nam uzupełnianie salda, by móc z nich korzystać.
Teraz to już zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić, ale na samym początku wychodząc
na miasto i nie zabierając ze sobą żadnego telefonu przenośnego, czuliśmy się naprawdę
nieswojo. To było tak, jakby brakowało nam czegoś bardzo ważnego. Początkowo
czułem się jak bez przysłowiowej ręki. Z czasem moja żona i ja powoli do tego
przywykliśmy. A co najważniejsze to nigdy, ale to ani razu - ani razu nie
znaleźliśmy się w jakimś niebezpieczeństwie, ani nie mieliśmy żadnej pilnej
potrzeby czy awaryjnej sytuacji, w jakiej musielibyśmy posłużyć się telefonem
przenośnym, bez którego - jak się wyraźnie okazało - też da się żyć. A dzięki
temu to przede wszystkim jeszcze bardziej jesteśmy wdzięczni Istotom Duchowym i
za opiekę, i za pomoc. Są One po prostu niezawodne! Jesteśmy też zdrowsi i z
tego również bardzo się cieszymy. Tak więc pozostaje nam tylko Internet i to jest
nasze jedyne okno na świat.
Następna sprawa, jaka
uległa całkowitej zmianie w naszym życiu, to nie obchodzenie świąt tak zwanych
„Bożego Narodzenia”, albo jak kto woli „Gwiazdki”. (Po pierwsze, to nie Pan Bóg
się narodził a Jego Syn, a po drugie, to Mistrz Jezus przyszedł na ten świat
znacznie wcześniej, bo jesienią w czasie Święta Namiotów a nie zimą. No ale ten
świat jest tak zakłamany, tak nas oszukuje na każdym kroku, więc nie ma się co
dziwić, że wszystkie religie są na jego usługach, żeby tylko mącić ludziom w
głowach.)
W każdym razie
zaprzestaliśmy obchodzenia tych „świąt”. Nie mamy już choinki. Oddaliśmy nasze
sztuczne drzewko jakiemuś mężczyźnie, który każdego ranka wybierał ze
śmietników wszystko to, co mógł spieniężyć albo co mogło mu się przydać. Muszę
go kiedyś spytać o dalsze losy choinki - czy dobrze ją komuś sprzedał, czy też
zatrzymał dla siebie… (I wszystko się wyjaśniło. Kilka dni temu znów go
spotkałem i oczywiście nie omieszkałem o to spytać. Ozdobę zatrzymał dla
siebie. Ma dzieci, wnuczki, wnuków, więc sprawił im tym dużo radości.)
To, że nie przystrajamy
domu na te dni, to jeszcze nic. (Właściwie to kilka rzeczy wieszamy na
ścianach, takie jak duże skarpety, kota przebranego za Mikołaja - nie, nie, to
nie jest jakiś żywy kot, tylko z tkaniny. Te pogańskie praktyki pozostawiliśmy
jeszcze ze względu na dzieci, bo im trudniej jest się pogodzić z taką zmianą).
Najważniejszą rzeczą jest dla nas to, że wcale się z tym nie kryjemy, że nie
świętujemy w te dni zgodnie z przyjętym obyczajem, mając odwagę się przyznać przed
naszymi krewnym i znajomymi do własnego postępowania. Zresztą już od kilku
ładnych lat, pomimo zapraszania nas na Wigilię przez krewnych, z tego zaproszenia
nie korzystamy. W te dni jesteśmy sami - jeśli chodzi o ludzi. Tak w Polsce jak
i w Meksyku nasze rodziny wiedzą o naszych „dziwactwach”. Nawet życzeń już sobie
nie przesyłamy. Oczywiście jeszcze nie tak dawno był i biały obrus w te dni, i
tyle wigilijnych potraw, ile tylko zdołaliśmy przygotować. Nawet opłatek mieliśmy
przysłany z Polski.
Natomiast w minionym roku
już całkiem odeszliśmy od tych świąt na rzecz przywrócenia dawnych obyczajów
Słowiańskich. Nie wiemy o nich zbyt wiele, lecz na tyle na ile się dowiedzieliśmy,
staraliśmy się do nich nawiązać i uczynić im zadość. Zdajemy sobie sprawę, że
do wiernego ich przywrócenia to jeszcze daleka przed nami droga. Niemniej
jednak cieszymy się ze skromnego początku, jaki ku rzeczonym obrzędom naszych
Przodków został przez nasze skromne osoby uczyniony, dodając to, co serce oraz
intuicja nam podpowiedziały.
Otóż, w dwudziestym
pierwszym dniu grudnia, kiedy to najdłuższa noc w roku być takową przestaje, a
dzień zaczyna budzić się do nowego życia, stopniowo wydłużając swe panowanie, rozpaliliśmy
ognisko w naszym małym ogródku. Zapadł już zmrok i zrobiło się jasno od
wesołych płomieni ognia. Po chwili wpatrywania się w ich tańczące, czarodziejskie
światła i po krótkiej zadumie nad dawnymi Majami i Słowianami, stanęliśmy w jego
blasku i zmówiliśmy modlitwę „Ojcze Nasz”. Następnie pobłogosławiłem synów.
Zacząłem od pierworodnego, kładąc swe dłonie na jego głowie, a za chwilę
powtórzyłem to samo i z młodszym synem. Z trudem powstrzymałem łzy wzruszenia.
I mej umiłowanej małżonce
życzenia wszelkiej pomyślności również złożyłem, dziękując jej za wszystkie tak
piękne i cudowne dary jej czystego serca. Przytuliłem ją i zaraz wszyscy
padliśmy sobie w ramiona, dziękując Duchom Przodków, Istotom Duchowym a przede
wszystkim Energii Największej Jahwe za rok miniony i pokornie poprosiliśmy o
ten nadchodzący, by również i w nim Ojciec Niebieski raczył nam błogosławić.
Następnie przyszła
chwila, aby płomień z ogniska wnieść w progi domostwa. Skromną zaś wieczerzę
spożyliśmy z apetytem i radością - jeszcze ciepły chleb domowego wypieku i kiełbasa
upieczona na ognisku. Skromny to był posiłek, lecz jedliśmy w prostocie serca i
z wdzięcznością. A smakował jak najbardziej wykwintne danie, bo spożyty został
w spokoju, bez kłótni i swarów, lecz w pełnej zgodzie i miłości. Upominków
żadnych nie było, bo czymże choćby i te najbardziej kosztowne być mogą, w
porównaniu z największym samego życia darem?! Życie naszym wielkim skarbem! I wciąż
na nowo mogliśmy się o tym przekonać w ciągu całego minionego roku, kiedy to
głód niejednokrotnie cierpieliśmy srogi i w zapomnieniu przez ten cały świat
doczesny wyczekiwaliśmy cierpliwie poprawy swego losu. W takich chwilach życie
naprawdę docenić byliśmy w stanie.
Tak więc i ten dzień
grudniowy był dla nas szczęśliwy. A oprócz tego byliśmy zadowoleni z wyzwolenia
się spod jarzma jakiejś ciężkiej, dziwnej a obcej, i przecież ludzkiej
tradycji, kłamliwie narzuconej innym, co tylko obrazą Majestatu Najwyższego
jest niską.
A tak niewiele trzeba, by
Ojcu Niebieskiemu oddać tylko Jemu należną chwałę. Rozpalone ognisko, ogień
jasny i ciepły jak życie. Krótka modlitwa, ale w szczerości duszy wspólnie
odmówiona - z uczuciem i przejęciem tej tak wielce doniosłej chwili. Skromna
strawa, pożywna i zdrowa, z radością serca i w spokoju spożyta. I nagle jakby
odwieczny a bardzo długi czas, sięgający w dalekie dzieje, bo oddalone o
tysiące lat zbliżył się do nas na jedną zaledwie chwilę, łącząc w czarodziejski
sposób przeszłość z przyszłością w przepiękną teraźniejszość, sprawiając
wrażenie dostojnej bliskości Czcigodnych Przodków, Starożytnych Bogów samych,
jakby nigdy się stąd w ogóle nie oddalili, a cały czas i wieczność całą z nami
wszystkimi ciągle tutaj byli.
I dla tej jednej chwili
było warto, naprawdę było warto zmienić swoje postępowanie, zaniechać co
niewłaściwe i kłamliwe, a starać się wrócić do źródła, do korzeni naszego
istnienia. I wiemy, że na tym nie koniec, lecz dopiero bardzo skromny początek
tego, co jest już u drzwi i bardzo szybko na tym świecie nastanie.